Papież Franciszek jako chrześcijanin robi to, co trzeba: gdy widzi człowieka cierpiącego, biegnie mu z pomocą.
Fragment rozdziału „To nie jest nasz papież” z książki Jarosława Makowskiego „Pobudka, Kościele!” (bez przypisów).
Pierwszą podróżą papieża Franciszka była pielgrzymka na włoską Lampedusę. Udał się więc nie do sanktuarium, nie na spotkanie z przywódcą innego wyznania czy religii. Wybrał wyspę będącą symbolem dramatu uchodźców. Kiedy już się tam pojawił, a wraz za nim pojawiły się kamery światowych telewizji, mówił: „Prośmy Pana o łaskę płaczu nad naszą obojętnością, nad okrucieństwem, jakie jest w świecie, w nas, również w tych, którzy bezimiennie podejmują decyzje społeczno-gospodarcze, które otwierają drogę do podobnych dramatów”.
Franciszek jako chrześcijanin robi to, co trzeba: gdy widzi człowieka cierpiącego, biegnie mu z pomocą. I tak należy czytać kolejną wizytę papieża – tym razem na grecką wyspę Lesbos, gdzie ramię w ramię z ekumenicznym patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem oraz arcybiskupem Aten i całej Grecji Hieronimem odwiedził obóz uchodźców Moria. Przebywało tam wtedy około 2,5 tys. osób oczekujących na azyl. Papież, widząc dramat ludzi, którzy uciekają przed wojną, cierpieniem i złem, zaapelował, by każda parafia katolicka przyjęła jedną rodzinę dotkniętą owym dramatem. I jasno powiedział: nie możesz mówić, że jesteś chrześcijaninem, jeśli odwracasz się plecami do człowieka, który cierpi, prosząc cię o pomoc.
Jak na wezwanie Franciszka zareagowali polski Kościół i rodzimi katolicy? Trzeba powiedzieć jasno: nasz stosunek do uchodźców nic nie mówi o tych ostatnich, ale wszystko mówi o nas. Dlatego dziś uchodźcy stają się lustrem, w którym przegląda się każdy z nas: polski Kościół i my, polscy katolicy. Przegląda się nasze człowieczeństwo. Tak przynajmniej sądził Franciszek, który w duchu chrześcijańskiej pokory i miłosierdzia postanowił obmyć stopy dwunastu uchodźcom, w tym również kobietom, w Wielki Czwartek w roku 2016. I to nie tylko katolikom. Pośród 12 osób znaleźli się: czterej katolicy z Nigerii, trzy prawosławne koptyjki z Etiopii, jeden hinduista, trzech muzułmanów z Syrii, Pakistanu i Mali. Do 11 migrantów dołączyła jedna pracownica ośrodka – Włoszka, katoliczka. Papież przy tej okazji wygłosił krótkie kazanie. Powiedział: „Jesteśmy świadkami dwóch gestów: dziś zgromadziliśmy się razem – muzułmanie, hinduiści, katolicy, koptowie, ewangelicy – jako bracia, dzieci tego samego Boga, którzy chcą żyć w pokoju, a trzy dni temu w europejskim mieście ujrzeliśmy gesty wojny i zniszczenia, dokonane przez ludzi, którzy nie chcą żyć w pokoju”.
Ten gest obmycia nóg, będący gestem naśladowania czynów samego Jezusa, i słowa Franciszka stały się dla polskiej prawicy religijnej powodem do wyrzucenia z siebie pokładów nienawiści. Oto kilka wpisów: „Papież (jeśli można go tak nazwać) zbezcześcił Wielki Czwartek”, „Franciszku! Przykro mówić, ale tracisz szacunek wiernych przy każdym pojawieniu się”, „Ten dziwny człowiek spowodował, że odchodzę od Kościoła”, „Gest poddaństwa, słabości i głupoty”, „Szkoda, że nie umył tym, którym islam nogi oderwał za pomocą bomb”, „Jestem ciekaw, czy jak wysadzą Watykan, też będzie miłosierny”. Internetowym nienawistnikom wtórowali prawicowi katoliccy publicyści. I tak przykładowo Robert Tekieli przekonywał, że zachowanie Franciszka to zwyczajna uległość. „Myślę, że muzułmanie odebrali to w taki sposób, że Europa klęknęła przed nimi na kolana”. Z kolei Paweł Lisicki, redaktor naczelny prawicowego tygodnika „Do Rzeczy”, o geście papieża pisze: „Uważam, że w tym momencie jest niewłaściwy i nieroztropny. Być może wynika z dobrych intencji, ale w konsekwencji może przynieść złe rezultaty”.
A teraz zapytajmy, co o naszej wierze, Kościele i człowieczeństwie mówią przytoczone tu reakcje religijnej prawicy na gesty i słowa Franciszka. Gesty papieża, które przecież ukazują sedno chrześcijaństwa. Otóż, po pierwsze, największym zagrożeniem dla religii, każdej religii, nie są żadni ateiści, bezbożnicy, ale ludzie, którzy mówią o sobie, że są głęboko religijni, i podkreślają na każdym kroku, że to właśnie oni są „wiernymi synami Kościoła”. To właśnie tacy ludzie, do szpiku kości religijni, skazali Jezusa z Nazaretu na śmierć krzyżową. Doskonale ten paradoks rozpoznał ksiądz Józef Tischner, gdy pisał: „We współczesnym świecie natrafiamy na przedziwny paradoks: ludzie pragną religii i jednocześnie boją się religii. Mają wrażenie, że religia to zarazem coś najpiękniejszego i coś najgroźniejszego – to mieszkanie aniołów i demonów człowieka. Ale czy to coś nowego? Chrystus umarł na krzyżu. Kto krzyczał: «Ukrzyżuj go?». W ogromnej większości krzyczeli ludzie religijni – nie jacyś tam sceptycy, ateiści czy relatywiści, ale ludzie religijni, nawet bardzo religijni. Ten, kto chciał odnowić religię, sam stał się ofiarą religii. Czyż sam krzyż nie ukazał nam wielkości religii i zarazem nędzy «religijności». To powinno dawać – i daje – do myślenia”. Innymi słowy: religia równie dobrze może wyzwalać w człowieku potrzebę czynienia dobra, jak i zła.
Po drugie, co stało się z naszym Kościołem, że najlepiej czują się w nim ci, którzy z otwartą przyłbicą mówią o swojej ksenofobii, nacjonalizmie i rasizmie? I mam na myśli nie tylko katolików świeckich, ale rosnących w siłę ksenofobów w sutannach. Przesadzam? Oto życzenia, jakimi z czytelnikami „Gazety Polskiej” dzielił się ksiądz Jarosław Wąsowicz: „Życzę Wam zmartwychwstania naszej ukochanej Ojczyzny, bez KOD-ów, fałszywych autorytetów, płatnych zdrajców. Zmartwychwstania chrześcijaństwa w Europie, która idzie ku samozagładzie. Europy bez multi-kulti, islamistów, lewaków i poprawności politycznej”. Cóż więc po Kościele, który stał się przyjazną przestrzenią do szerzenia nienawiści, ksenofobii i nacjonalizmu, a nie braterstwa, miłosierdzia i solidarności?
Książka w wersji elektronicznej i papierowej jest dostępna w internetowym sklepie naszego wydawnictwa.