„Przejmując stery Watykanu, Franciszek nie miał wyboru. Musiał z dnia na dzień dokonywać szybkich zmian” – pisze autor pierwszej pozycji z serii #ArbitrorMyśli, której premiera odbędzie się w najbliższych tygodniach.
Fragment został pierwotnie opublikowany na łamach wydania internetowego tygodnika „Polityka”.
Daje do myślenia, że przywódcą, który dziś inspiruje miliony ludzi na świecie […], nie jest polityk czy działacz społeczny. Nie jest nim także żaden z głośnych celebrytów ani milionerów, którzy przez ostatnie dekady opanowali zbiorową wyobraźnię. Jest nim lider Kościoła rzymskokatolickiego. Instytucję tę można posądzić o wiele rzeczy, ale z pewnością nie o to, że jest skora do wszczynania rewolucji. […]
Przejmując stery Watykanu, Franciszek nie miał wyboru. Musiał z dnia na dzień dokonywać szybkich zmian. Kościół zmagał się z dwoma poważnymi kryzysami. Po pierwsze, za Watykanem wciąż ciągnął się kryzys pedofilski, który pokazał, że wielu biskupom, jak Kościół długi i szeroki, nieobca była zmowa milczenia wobec seksualnego wykorzystywania dzieci przez duchownych. […] Po drugie, Watykanem targały skandale związane z wyciekiem tajnych dokumentów czy przekrętami finansowymi, z których jasno wynikało, że Kuria Rzymska to stajnia Augiasza, a walka o władzę, pieniądze i zaszczyty jest w niej czymś naturalnym. […] Pierwszym głównym zadaniem, swoistym testem, przed którym stanął nowy papież, było posprzątanie watykańskiej stajni. Stąd Kościół, przede wszystkim jego wierni, czekał na silnego przywódcę – kogoś, kto potrząśnie Watykanem. Tymczasem świat zobaczył rubasznego, zawsze przyjaźnie uśmiechniętego kardynała Bergoglia z Argentyny. Nowy papież sprawiał wrażenie trochę zagubionego i nawet nie próbował udawać, że chce być twardzielem, który gorącym żelazem wypali wszelki grzech. Zamiast pokazywać siłę i władzę, którą otrzymał wraz z Tronem Piotrowym, uciekł się do naturalnej dla siebie pokory. Zaczął od zmiany stylu sprawowania urzędu. Po Benedykcie XVI, który lubił pokazywać się w insygniach władzy papieskiej, Franciszek dał do zrozumienia, że papież jest człowiekiem jak każdy inny, jednym z nas – „zwykłym śmiertelnikiem” żyjącym blisko ludzi. Dlatego zamieszkał w Domu Świętej Marty, a nie w komnatach watykańskich. Po to dzwonił do swoich starych znajomych, by pytać ich o zdrowie, co media szeroko komentowały. Dlatego nie zamienił zwykłych znoszonych butów na czerwone pantofle Prady. Jeździ małymi, starymi samochodami zamiast wielkimi limuzynami. I tak dalej.
Ale oczywiście wszystkie te gesty nie miałyby znaczenia, gdyby nie pierwsza z cnót, charakterystyczna dla Franciszkowego przywództwa, czyli pokora przejawiająca się w solidarności z cierpiącymi. Gdy przywódcy polityczni świata bezradnie patrzyli na największy dramat imigracyjny XXI w., który dla wielu uciekinierów – przede wszystkim dzieci – kończył się tragiczną śmiercią, Franciszek nie pozostawał obojętny. […] W pierwszą podróż nowy papież udał się na włoską Lampedusę, gdzie wzywał do solidarności z uchodźcami. Później, wobec milczącej obojętności europejskich polityków, kontynuował misję budzenia sumień: poleciał na grecką Lesbos. W oczach biskupa Rzymu stała się ona […] symbolem „kultury odrzucenia”, „ludzkim śmietniskiem”. Śmietnisko to omija się szerokim łukiem, gdyż „składuje się” na nim ludzi odpady, którymi nikt nie chce się zająć. Nikt – z wyjątkiem Franciszka. Jeszcze przed wylądowaniem na wyspie, z której potem zabrał do Rzymu trzy rodziny, mówił: „Ta podróż jest smutna. Lecimy zobaczyć tylu ludzi, którzy cierpią i nie wiedzą, dokąd iść”. A na Twitterze napisał: „Uchodźcy to nie liczby, tylko osoby: to twarze, imiona, historie życia i odpowiednio do tego należy ich traktować”. Będąc zaś już pośród „ludzi odpadów”, mówił do nich: „Nie jesteście sami”, przywracając im godność, szacunek i zawstydzając możnych tego świata, którzy siedząc w wygodnych fotelach, podziwiali społeczne zaangażowanie papieża. „Bóg stworzył ludzkość, aby była jedną rodziną. Kiedy cierpi którykolwiek z naszych braci lub sióstr, wszyscy jesteśmy dotknięci”.
Kiedy Kościoły, w tym polski, w dużym stopniu jedynie teoretycznie potraktowały apel Franciszka, aby każda parafia przyjęła uchodźców, w roku 2016 papież w duchu chrześcijańskiej pokory i świadectwa postanowił obmyć uchodźcom stopy w Wielki Czwartek – również kobietom i przedstawicielom innych wyznań. Poprzez ten gest papież chciał pokazać dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie można być prawdziwym przywódcą, jeśli nie potrafi się służyć. Szczególnie w Kościele. Po drugie, że on, Franciszek, nie będzie wymagał od swoich sióstr i braci niczego, czego nie wymagałby od siebie; nie nałoży na nasze barki ciężarów, których sam nie zamierza dźwigać. Oto pokora, której przejawem jest solidarność z najsłabszymi, odrzuconymi, zepchniętymi na margines życia społecznego.
KSIĄŻKĘ JAROSŁAWA MAKOWSKIEGO KUPISZ W NASZYM SKLEPIE INTERNETOWYM.