Ruszyło śledztwo Wrocławskiej Prokuratury Regionalnej w sprawie „reprywatyzacji na duchy”. Prokuratura bada, czy dwaj warszawscy sędziowie dopuścili się zaniedbań, ustanawiając kuratorów dla właścicieli i spadkobierców nieruchomości przy ul. Puławskiej 141 w Warszawie. Osoby te w chwili wydania decyzji już nie żyły, lecz sędziowie nie próbowali tego zweryfikować.
Jak podaje „Rzeczpospolita”, „[z]astrzeżenia śledczych budzą orzeczenia wydane przez dwóch sędziów w latach 2006–2012 w związku z postępowaniem reprywatyzacyjnym dotyczącym gruntu przy ul. Puławskiej 141. Przed wojną działka należała do Luciany Frassati-Gawrońskiej – żony polskiego przedwojennego ambasadora w Wiedniu, matki włoskiego eurodeputowanego Jasia Gawrońskiego. Osoby zasłużonej, która podczas wojny wywiozła z Polski żonę premiera Władysława Sikorskiego.
Niewielkie udziały w nieruchomości miało także kilka innych osób – dla trzech, których miejsce pobytu było nieznane, sąd ustanowił kuratorów – o co wnioski zgłosił mecenas Andrzej M. (oskarżony w sprawie dzikiej reprywatyzacji). Gdyby sąd sprawdził, wiedziałby, że kuratorzy zamierzają reprezentować osoby, które mają po ponad 100 lat, a więc wątpliwe, by żyły. Tego jednak najwyraźniej nie zrobił. […]
Teraz w odrębnym śledztwie jest badana odpowiedzialność sędziów”.
W związku ze sprawą prezentujemy fragment książki „Reprywatyzacja warszawska. Byli urzędniczy przerywają milczenie” Patryka Słowika, wydanej w ramach serii #ArbitrorFakty:
[Patryk Słowik] Czy panów zdaniem ludzie żyją po 100–120 lat?
J.M.: Nie wiem. Ale wiem, o co pan tak naprawdę pyta. Rzeczywiście, temat kuratorów w kontekście reprywatyzacji zrobił w mediach wielką karierę. […] Osobiście nie spotkałem się z kuratorem osoby, która miałaby 140 lat. Wiem, że była na ten temat polemika między ministrem sprawiedliwości a środowiskiem sędziów. Sędziowie twierdzili, że przejrzeli akta wszystkich tego typu spraw i nie znaleźli takiego przypadku. I poprosili o podanie konkretnej sygnatury, żeby to zweryfikować. Taka sygnatura, o ile wiem, nie została podana.
Prokuratura odniosła się do tego sporu pomiędzy ministrem a sędziami. I stwierdziła, że ma co najmniej kilka przypadków osób stukilkunastoletnich. Rekordzista miał bodaj 123 lata. Nie mam powodu nie wierzyć.
J.M.: Ależ ja też nie! Powiedziałem, że są to doniesienia medialne, że słyszałem o sporze. Nie zarzuciłem ministrowi sprawiedliwości mówienia nieprawdy.
Faktycznie znamy przypadki, kiedy w postępowaniu występują pełnomocnicy czy kuratorzy osób w bardzo podeszłym wieku. Tyle że to w żadnym stopniu nie mogło wpływać na decyzje podejmowane przez urzędników z urzędu miasta. Jeżeli kurator jest ustanowiony przez sąd, to na jakiej podstawie mam uznać, że to jest oszustwo? Że ta osoba, której ustanowiono kuratora, na pewno nie żyje, więc ja decyzji sądu nie uznaję? Kurator zgodnie z prawem ma działać w interesie osoby nieznanej z miejsca pobytu. Jeżeli kurator oszukuje, to popełnia przestępstwo. A to sprawa dla organów ścigania, nie dla urzędnika.
Poseł Piotr Liroy-Marzec pokazał niedawno zdjęcie kuratora, który występował w kilku sprawach. Miły na pierwszy rzut oka czarnoskóry pan około trzydziestki, obwieszony złotymi łańcuchami. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby właściwie zadbać o interesy nieznanego z miejsca pobytu staruszka, który dziwnym trafem ma roszczenia reprywatyzacyjne. Dzięki temu kuratorowi i kilku mu podobnym – a w zasadzie tym, którzy wymyślili ten patent – najprawdopodobniej zwrócono nieruchomości warte setki milionów złotych, podczas gdy rzeczywiście uprawnieni od dawna nie żyją.
J.M.: Doskonale rozumiem, o czym pan mówi. Rzeczywiście mogło tak być. Tylko tu znów muszę być niczym zacięta płyta: co może zrobić zwykły urzędnik? Przecież to sądy ustanawiały kuratorów.
M.B.: Powiedzmy ważną rzecz: kurator osoby nieznanej z miejsca pobytu to ważna i potrzebna instytucja w prawie. Dopóki czyni on dążenia, aby zabezpieczyć majątek, aby doprowadzić do końca sprawy majątkowe osoby, którą zastępuje, to jest bardzo dobrze. W wypadku spraw dekretowych rzeczywiście doszło do wypaczenia tej instytucji, bowiem powołani kuratorzy w ogóle nie zabezpieczali w praktyce interesów tych, których reprezentowali, lecz swoje lub osób trzecich. Doprowadzali do sprzedaży roszczeń, co otwierało drogę przed nabywcami.
Sądy dały się nabrać na metodę na kuratora?
M.B.: Jak my jesteśmy urzędnikami, tak w pewnym sensie urzędnikiem jest też sędzia. Dostaje wniosek o ustanowienie kuratora wraz ze wskazaniem osoby, która mogłaby nim zostać bez wynagrodzenia. Nie znając kontekstu spraw dekretowych, to szlachetne zachowanie, którego sąd nie chciał uniemożliwiać. Trochę więc rozumiem sądy, że ustanawiały takich kuratorów. Tak w ogóle to demonizujemy samą czynność ustanowienia kuratora. Więcej uwagi należałoby poświęcić temu, że wykonywane przez nich czynności nie były właściwie nadzorowane przez sądy. A w zasadzie w wielu wypadkach trudno mówić o jakimkolwiek nadzorze. To zbudowało patologię, a nie samo powoływanie kuratorów.
A jak to się działo, że było tyle spraw sądowych, tylu kuratorów, a niemal wszystkie postępowania trafiały do jednego sędziego?
M.B.: To akurat można wytłumaczyć dość prosto. Jeżeli w sprawach dekretowych mamy jeden właściwy sąd, to wszelkie sprawy trafiały właśnie do niego. Co więcej, do jednego wydziału. Nie wiem, ilu w nim orzeka sędziów, ale pewnie kilku. Przy czym każdy ma swoją specjalizację. Reprywatyzacja jest skomplikowaną dziedziną, na której mało kto się zna. Przewodniczący wydziału pewnie uznał, że najlepiej będzie większość spraw kierować do jednego sędziego. Bo albo już się na tym zna, albo wskutek zbierania coraz większego doświadczenia siłą rzeczy wkrótce się pozna.
Dla jasności: nie bronię tu konkretnych orzeczeń. Chcę jedynie pokazać, że teorię spiskową łatwo można obalić.
Czy fakt ustanawiania kuratorów przez sądy miał duży wpływ na liczbę dokonanych zwrotów, które w świetle prawa były – panów zdaniem – konieczne, ale budziły wątpliwości?
J.M.: Nie. Bo sprawy z kuratorami to był promil wszystkich spraw. Zupełnie niezauważalny w codziennej pracy urzędniczej. I tak naprawdę bez większego znaczenia dla oceny warszawskiej reprywatyzacji. To po prostu przykład, na którym dość prosto można pokazać niedoskonałość systemu.
M.B.: Dodajmy, że są dwa rodzaje kuratorów: kurator dla osoby nieznanej z miejsca pobytu oraz kurator spadku. Ci drudzy są powoływani dość często. Ale my mówimy o tych pierwszych. Ludziom, nawet prawnikom, to się czasem zlewa w jedną całość. I wydaje im się, że problem jest większy niż w rzeczywistości.
Ale to dobrze, bo wyolbrzymianie nieprawidłowości związanych z kuratorami sam zacząłem […] w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, którego udzieliłem w roku 2014. Powiedziałem wówczas o stupięćdziesięcioletnich ludziach i hordzie kuratorów. Celowo przerysowałem. Chciałem zmusić ustawodawcę do działania. Trzeba było krzyknąć w taki sposób, by wszyscy zrozumieli, że w Warszawie źle się dzieje.
Po tym wywiadzie zresztą naprawdę coś się ruszyło. Rozpoczęły się prace nad małą ustawą reprywatyzacyjną, która rozwiązuje – miejmy nadzieję, że raz na zawsze – problem dotyczący kuratorów.