Fragment pochodzi z książki ”Reprywatyzacja warszawska. Byli urzędnicy przerywają milczenie”, Patryka Słowika, wydanej nakładem wydawnictwa Arbitror.

 

Patryk Słowik: Trochę odbiegamy od tematu. Wciąż się nie dowiedziałem, jak to się stało, że w obrocie roszczeniami wyspecjalizowały się osoby w jakiś sposób związane z urzędem oraz prawnicy.

Marcin Bajko: No a kto miał się specjalizować? Ten, kto się na tym zna. Kupowali więc adwokaci i radcowie prawni. Osoby zajmujące się w jakiś sposób branżą nieruchomości. A od tego już krok do postawienia tezy, że to znajomi urzędników. Wielu z nich gdzieś przecież w przeszłości pracowało, często zajmując się nieruchomościami. Mogli więc poznać kogoś, kto potem coś reprywatyzował. Znajomy jak się patrzy! J.M.: Przypadki, w których rzeczywiście można się doszukać powiązań między urzędnikiem a osobą ubiegającą się o zwrot, są zaledwie trzy. Przynajmniej w ciągu tylu miesięcy sprawdzania prawidłowości wydawania decyzji więcej ich nie znaleziono. Przy Chmielnej 70 były dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej i jego żona. Ale według mojej wiedzy ani żona nie miała wpływu na sprawę, ani byłego dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej nie sposób nazwać handlarzem roszczeniami. Drugi przypadek to Jakub R. i roszczenie jego rodziców do nieruchomości przy Kazimierzowskiej. Sprawa była od początku znana, to żadna sensacja. Jakub R. nie pracował przy tej sprawie, wręcz trzymał się od niej z dala. I trzeci przypadek to wspólny zakup nieruchomości w Zakopanem przez Jakuba R. i Roberta N., adwokata, który sporo reprywatyzował dla siebie i swoich klientów. Można ten ostatni przypadek oceniać różnie, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że od wspólnego pensjonatu w Zakopanem do warszawskich kamienic droga jest daleka.

Myślę, że gdybyśmy jeszcze poszukali, to parę tych przypadków byśmy znaleźli. Roszczenia kupują rodziny urzędników pracujących przy zwrotach nieruchomości oraz adwokaci lub radcowie prawni. Prawnicy reprezentujący wnioskodawców potrafią sami skupować roszczenia od swych klientów. Mamy do czynienia z sytuacją, w której adwokaci i radcowie prawni zaczynają robić biznes nie na wiedzy prawnej, lecz na reprywatyzowaniu kamienic.

Jerzy Mrygoń: Tyle że to, o czym pan mówi, przestaje dotyczyć urzędników. Powtórzę. Nie rodziny urzędników i nie sami urzędnicy robią biznes na reprywatyzacji. Co do adwokatów, to w dużej mierze się z panem zgadzam. Nie chcę powiedzieć za dużo, bo jestem radcą prawnym i nie wypada mi krytykować kolegów adwokatów. Ale to na pewno jest sprawa dla korporacji adwokackiej. Rady adwokackie, szczególnie warszawska, zastanawiają się przecież, jak aktywność jej członków przy reprywatyzacji ma się do zasad korporacyjnej etyki.

Poza tym, gdybyśmy sprawdzili, ilu mamy w Warszawie adwokatów i radców prawnych, liczylibyśmy ich w setkach albo tysiącach. A ile nazwisk spośród nich może pan wymienić w kontekście jakichkolwiek wątpliwości dotyczących reprywatyzacji? Cztery? No, może sześć. I to wszystko. Adwokaci to tacy sami ludzie jak wszyscy inni. Mają prawo inwestować. Mają prawo kupić nieruchomość, mogą kupić i sprzedać samochód. Były dziekan Rady Adwokackiej w wywiadzie, którego panu udzielił, powiedział, że adwokaci też mają dzieci i chcą im zapewnić możliwie najlepszą przyszłość. Spłynęła wówczas na niego w Internecie fala hejtu. Ale tak naprawdę za co mu się oberwało? Za to, że chce dla swoich dzieci jak najlepiej, więc postanowił zainwestować swoje pieniądze? Skoro kupił roszczenia za półtora miliona złotych, a nie za te mityczne 50 złotych, to można uważać, że chciał to zrobić uczciwie, nikogo przy tym nie oszukując. Reszta w tej sprawie, jak już wcześniej powiedziałem, należy do prokuratury i sądu.

Warszawski Ratusz. Od 1989 roku żaden z rządów nie przyjął ustawy reprywatyzacyjnej. ”Nigdy nie ingerowałam w procesy reprywatyzacji” – oświadczyła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Marcin Bajko: Nie ma co oceniać czynów innych. Oceniajmy własne. Ja bym roszczeń nie kupował. Pół żartem, pół serio powiem, że wolałem pożyczyć pieniądze Jakubowi R. niż szukać staruszek, które chcą sprzedać roszczenia. Ale oburzenie na adwokatów i radców, którzy zajęli się biznesem reprywatyzacyjnym, jest przesadzone. Z punktu widzenia samej transakcji adwokat jest po prostu osobą fizyczną. Zawiera umowę na tych samych zasadach jak pan czy ja. Ma prawo mieć siedem mieszkań, może mieć nawet trzy rowery, choć jeździ tylko na jednym. Pewnie dziś wielu spośród tych, którzy postanowili w ten sposób zainwestować, by tego nie uczyniło. Ale podejście do reprywatyzacji u przeciętnego człowieka, także prawnika, jeszcze nawet dwa lata temu było zupełnie inne niż dzisiaj.

A jak to się stało, że ludzie czekali na decyzję zwrotową długimi latami, potem roszczenia skupował handlarz i otrzymywał pozytywną dla siebie decyzję po kilkunastu dniach? Przykład: Chmielna 70. Pierwsza decyzja była wydana raptem w szesnaście dni po zawarciu umowy notarialnej pomiędzy spadkobiercami a kupcami.

Marcin Bajko: O, to jest właśnie clou problemu. Jeśli gdzieś chce pan szukać afery, to właśnie tu jest do takiego określenia najwięcej podstaw. Tyle że to nie byłaby afera reprywatyzacyjna, lecz adwokacka. Chodzi bowiem o to, czy ktoś właściwie reprezentował swojego klienta. Z tego co wiem, największym grzechem w adwokaturze jest działać na szkodę swojego klienta. A były przypadki, w których można by się zastanawiać, czy właśnie tak się nie działo.

Proszę panów o rozwinięcie tej myśli.

Jerzy Mrygoń: Jeśli ktoś jest pełnomocnikiem strony w postępowaniu administracyjnym, to jest jeden moment przełomowy, w którym się dowiaduje, że gąska jest już podtuczona. I że zaraz będzie obiad. Mamy w Kodeksie postępowania administracyjnego art. 10. Stanowi on, że organy administracji publicznej obowiązane są zapewnić stronom czynny udział w każdym stadium postępowania, a przed wydaniem decyzji umożliwić im wypowiedzenie się co do zebranych dowodów i materiałów oraz zgłoszonych żądań. W praktyce oznaczało to, że po zgromadzeniu kompletu dokumentów, a tuż przed wydaniem decyzji zawiadamialiśmy stronę, że udało się zgromadzić wszystko, co potrzebne do wydania decyzji. Jeszcze nie informowaliśmy, jaka to będzie decyzja, ale to w większości przypadków było dość proste do przewidzenia. I teraz zbliżamy się do tego, co najciekawsze. Otóż jeśli strona działała przez pełnomocnika, to takie zawiadomienie było przesyłane do pełnomocnika. Swoją drogą, nie było to nawet potrzebne, bo jest oczywiste, że pełnomocnik prowadzący sprawę pozostawał w kontakcie z referentem i wiedział, na jakim etapie jest każda z jego spraw. Pełnomocnik dowiadywał się więc, że zaraz zostanie wydana decyzja. Ludzie czekali na nią wiele lat. I były sprawy, gdy pomiędzy przekazaniem informacji adwokatowi a wydaniem decyzji dochodziło do zbycia roszczeń przez wnioskodawców. Rozumie pan? Ktoś czekał na zwrot kilka lat, aż nagle, na kilkanaście dni przed wydaniem decyzji, te roszczenia sprzedawał. Niekiedy odstęp był tak krótki, że decyzja była wydawana na niewłaściwą osobę, bo na tego pierwotnego wnioskodawcę, a nie na nabywcę roszczeń.

I tu należy sobie zadać pytania: ”Dlaczego ludzie sprzedawali roszczenia niemal w przeddzień wydania decyzji, choć wystarczyło poczekać jeszcze kilka tygodni?”, ”Co im mówił ich pełnomocnik? Czy czasem nie przekonywał, że z tej sprawy jednak nic nie będzie i lepiej się roszczeń pozbyć?”. Tego nie wiemy. I to jest, proszę pana, sprawa do ewentualnego zbadania przez organy wymiaru sprawiedliwości.

W trakcie afery związanej z reprywatyzacją Hanna Gronkiewicz-Waltz zwolniła dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami. Według niej dyrektor Marcin Bajko jest jednym z głównych autorów nieprawidłowości w procesie reprywatyzacyjnym w Warszawie i wprowadzał ją w błąd. Bajko zaprzeczył.

Dlaczego nie poinformowaliście o tym rady adwokackiej?

Jerzy Mrygoń: A w jakim charakterze urzędnik magistratu ma informować samorząd prawniczy o tym, co wydaje mu się kontrowersyjne? Nie utrzymywaliśmy nieoficjalnych kontaktów z adwokaturą. A oficjalnej ścieżki na takie przypadki nie ma.
Gdybyśmy wiedzieli, że doszło do popełnienia przestępstwa, wtedy byśmy zareagowali. Ale nigdy nikogo za rękę nie złapaliśmy.

Przypomniała mi się rozprawa przed komisją weryfikacyjną w sprawie Marszałkowskiej 43. Okazało się, że pani mecenas reprezentowała dwie panie, wobec których wydano decyzję zwrotową. A jednocześnie była w związku z panem, który – jak się okazało – jest bratem Jakuba R. A to właśnie Jakub R. wydał decyzję zwrotową. Dużo tych przypadków.

Marcin Bajko: Oglądałem. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. Telenowela. Rozwija się powoli, ale publiczność czeka, co będzie dalej. Kto z kim się pokłóci, kto z kim będzie miał dziecko. Rozprawa dotycząca Marszałkowskiej 43 trochę tak wyglądała. Pani mecenas rzeczywiście nie wypadła najkorzystniej, ale nie ośmieliłbym się jej oceniać. Raz, że nie znam sprawy tak dobrze. A dwa – pani mecenas zeznawała także za zamkniętymi drzwiami. Może wtedy powiedziała coś, co było istotne.

Ta rozprawa pokazała jednak także, że mamy już czwarty przypadek, w którym występują zaskakujące zbiegi okoliczności.

Marcin Bajko: Nawet jeśli tak uznamy, to w takim razie przy czterech tysiącach wydanych decyzji mówimy o jednym promilu spraw, gdzie pojawiają się tego typu związki.

Pamiętajmy, że komisja miała wgląd do wszystkich lub chociaż do większości rozpoznanych spraw. Mogła więc sobie wybrać te, które dawały nadzieję na zainteresowanie rozprawą szerokiej publiczności. To nie jest tak, że sprawy komisja rozpatruje po losowaniu. Ktoś poświęca dużo czasu na to, aby wybrać najciekawsze, te najbardziej medialne.

Jerzy Mrygoń: Sprawa Marszałkowskiej 43 jest bardzo ciekawa, bo na pierwszy rzut oka może wzbudzać emocje. Jak to jest, że urzędnik wydał decyzję, gdy mógł nią być zainteresowany jego brat?! Ale przyjrzyjmy się dokładniej. Są dwie panie, które mają swoją pełnomocniczkę. Ta pełnomocniczka rzeczywiście była w związku z bratem urzędnika, ma z nim według doniesień medialnych dziecko. Nie mamy pojęcia, czy bracia utrzymują ze sobą jakikolwiek kontakt. Ale bach, jest skandal. A niby skąd pewność, że wydający decyzję Jakub R. w ogóle znał te wszystkie powiązania? Tak jak mówi dyrektor, one bardziej przypominają scenariusz telenoweli niż jakąkolwiek aferę.

Zdaniem niektórych wyglądają jednak na aferę. W pewnym momencie to brat Jakuba R. stał się właścicielem nieruchomości.

Marcin Bajko: No tak, ale okazało się, że ostatecznie na tym stracił. Czyli brat bratu pomógł roztrwonić majątek. Ciekawe natomiast było stwierdzenie Adama Rudnickiego, który powiedział, że w całej sprawie był słupem. Wychodziłoby bowiem na to, że najbardziej zaangażowana w reprywatyzację – nie tylko zawodowo, lecz także prywatnie – była pani mecenas. No ale dalej już w to nie brnijmy, proszę, bo zaraz będziemy musieli rozrysować całe drzewo genealogiczne. I jeszcze znajdziemy jakieś powiązania z którymś z nas. A jak wyjdzie, że z panem redaktorem, to jeszcze z pana aferzystę ktoś zrobi. Na co to panu?

”Reprywatyzacja warszawska. Byli urzędnicy przerywają milczenie”, Patryk Słowik, wydawnictwo Arbitror.

Czy prezydent Warszawy wpływała na wydawanie decyzji reprywatyzacyjnych? Dlaczego chciała zlikwidować szkoły w centrum stolicy? Skąd urzędnik wydający decyzję w sprawie zwrotu słynnej Chmielnej 70 wziął pieniądze na zakup pensjonatu w Zakopanem? Na te oraz wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie w tej książce.

Źródło: wirtualnapolska.pl