„Proceder dzikiej reprywatyzacji w warszawskim ratuszu rozpoczął się jeszcze w połowie lat 90-tych; brała w tym udział typowa mafia” – powiedział aktywista miejski i autor książki „Ukradzione miasto” Jan Śpiewak.
Śpiewak, który obecnie należy do Stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa jest autorem książki „Ukradzione miasto”, która w poniedziałek ukazała się w księgarniach. Opowiadał o niej w „Superstacji”.
„17 stycznia 1997 roku dotarliśmy do protokołu konferencji i seminarium, które zorganizowało Samorządowe Kolegium Odwoławcze. Wtedy w warszawskim ratuszu (prezydentem był wówczas Marcin Święcicki – PAP), odbyła się narada z udziałem kilku sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego i urzędników warszawskiego ratusza” – mówił opisując początek swojego śledztwa.
Dopytywany, kto uczestniczył w seminarium, doprecyzował: „trzech sędziów NSA i wiceprezydent Warszawy”. „Te nazwiska szerokiej publiczności nic nie będą mówiły, są to osoby, które raczej były na zapleczu reprywatyzacji” – tłumaczy Śpiewak. Dodał, że „spotkali się i ustalili, jak mają przebiegać postępowania reprywatyzacyjne”. „Co skandaliczne – rezultat ich pracy był sprzeczny z wówczas obowiązującym orzecznictwem sądów administracyjnych” – podkreślił Śpiewak.
(…)
„Znaleźliśmy wystarczająco dużo tropów, żeby stwierdzić, że w dzikiej warszawskiej reprywatyzacji brała udział zorganizowana przestępczość; czyli np. pan Piotr B. pseud. Łapa (…) – to jest osoba bardzo ściśle związana ze służbami WSI i rosyjskimi służbami specjalnymi” – powiedział Śpiewak. Jak podkreślił, „to był układ ze styku służb, zorganizowanej przestępczości i wielu prawników”.
Według Śpiewaka korzystały z tego również „osoby pochodzące ze świata mediów, celebryci”; „cały przekrój warszawskiego establishmentu” – powiedział.
(…)
Podkreślił, że swoją książkę pisał „bardzo szybko” bo „miał dylemat, czy informować te osoby, które są w książce, że w niej będą”. Podkreślił także, że aktualnie „ma dziesięć toczących się przeciw niemu spraw” w sądach. „Ryzyko, że publikacja książki zostanie wstrzymana była bardzo wysoka. (…) Razem z wydawcą uznaliśmy więc, że ograniczymy się w ocenach do minimum i przedstawimy fakty, co do których nie ma żadnej wątpliwości i, które można udowodnić na drodze sądowej” – powiedział.