Książka drukowana (dostawa InPost) w formatach e-pub i mobi w naszej księgarni internetowej 

Chcecie posłuchać? Audiobook jest dostępny w Audiotece

Przejeżdżamy do tej niby pustelni, tata zatrzymuje się na parkingu, który jest zupełnie pusty (ha, ha – to mi się ładnie ułożyło: pustelnia – pusty), to wszystko wygląda jak w jakimś horrorze. Żywej duszy wokoło, cisza, spokój, tylko wrony kraczą i psy gdzieś tam daleko wyją. Zupełnie inaczej, niż jak tu jest tłum – tata mi opowiadał – w dniu, gdy odbywają się masowe gusła tych świrów. Modły o uwolnienie od demonów, które prowadzi ten ich główny czarownik. Taki najbardziej nawiedzony, co im wokal wstawia i oni od tego odjeżdżają. Zupełnie jak na koncercie heavymetalowym!

No to ja wyjmuję z bagażnika wózek. Pomagam tacie na nim usiąść. Skąd wózek? Po drodze wstąpiliśmy po ten sprzęt do domu. Kompletnie zaskoczyliśmy tym babcię. Bardzo się ucieszyła, tylko nie mogła zrozumieć, po co właściwie nam nagle ten cały wózek. Jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy dotarło do niej, że tata ma skręconą nogę i musi się poruszać jak jakiś inwalida. Wózek służył kiedyś mamie, gdy już nie mogła chodzić – został potem schowany na strychu. I teraz jest jak znalazł. Dobrze, że nikomu nie został oddany, ale wtedy nie mieliśmy do tego głowy, a później po prostu się o nim zapomniało.

Kule przyczepiłam z boku do wózka, bo mogą być potrzebne staremu w miejscach, gdzie nie damy rady przejechać.

No i akcja się zaczyna.

Zamykamy samochód i ruszamy do wejścia do tej kwatery czarowników. Ja pcham, tata siedzi z różańcem w ręku, taki skupiony, jakby rzeczywiście się modlił. Gdybym nie wiedziała, że robi sobie z nich jaja i liczy w myślach zamiast klepać zdrowaśki i tylko ciemnotę tym świrom wciska, tobym powiedziała, że zupełnie odjechał – taki z wyglądu pobożny.

Docieramy do furty, zamknięta. Dzwonię. W wizjerze pojawiają się czyjeś oczy. Zupełny filmowy horror.

– Niech będzie pochwalony… Mamy wielki duchowy problem – mówi tata. – Chciałbym się widzieć z którymś z czcigodnych ojców, bardzo potrzebujemy pomocy – taki wstawia bajer, jakby codziennie o tym gadał. No bo chyba ostatnio rzeczywiście tak ciągle nawija.

I na to jego zaklęcie wierzeje się otwierają, skrzypiąc, jakby to było wejście do piekła, i dostajemy się do środka.

Ten odźwierny, okazuje się, że jest wielkim łysym knurem. I ten knur do starego:

– Za kościołem w prawo, przez las. Dacie radę, Andrzeju?

A tata do niego, jakby się codziennie z nim widywał i byli najlepszymi kumplami:

– Damy, damy. Bóg zapłać, Karolu, Bóg zapłać.

No to jedziemy taką wyżwirowaną ścieżką. Na szczęście na tyle równą, że koła wózka się nie zapadają i mogę go jakoś pchać. Mógł ten Karol pomóc, ale widać tata woli, żebyśmy sami się tam doturlali.

Dochodzimy do takiego wielkiego klasztornego budynku, który stoi na polanie, a wokół las. Wielkie drzewa, stare mury, ze dwieście lat to chyba ma albo i lepiej. Zupełne średniowiecze. Z boku jeszcze spora przybudówka. Z komina leci dym, tam chyba kuchnię i stołówkę mają.

– To trochę jak dom wczasowy – mówi do mnie tata.

A ja myślę, że to jest bardziej kwatera Frankensteina albo Draculi, ale nic nie mówię, bo kazał mi siedzieć cicho i nie odzywać się bez potrzeby.

No i otwierają się wrota tego zamku, idziemy dalej.

W takiej dużej sieni wita nas jakiś mały łysy facet w habicie.

– Jestem brat Gwidon – mówi ten kurdupel i pyta: – Co was sprowadza? Msza o uzdrowienie będzie dopiero za tydzień. Ojciec przełożony w podróży, pojechał prowadzić rekolekcje dla młodzieży o grzechu międzypokoleniowym. W czym ja wam mogę pomóc?

– Mamy problem duchowy – nawija tata. – Córka przeżywa wielkie niepokoje…

– Spać nie mogę – mówię, tak jak ustaliliśmy. – A jak zasnę, to koszmary mi się śnią. – W tym momencie lekko wywracam oczami, ale nie za mocno, żeby nie przesadzić.

– Byliśmy i u spowiedzi, i komunię przyjmowaliśmy – znowu nawija tata. – Ale to nie ustępuje. Gorzej: ona czasami głosy słyszy. W domu boi się sama zostać, bo mówi, że ktoś chodzi po nocy.

– A kto was skierował? – pyta ten mały. – Tak z ulicy nie możemy przyjmować.

– Proboszcz radził tu, do kliniki duchowej… – Tata wyjmuje kartkę, te referencje, które wycyganił od naszego głupkowatego proboszcza Janiaka. Gwidon niby to czyta, a potem na mnie się wyślepia:

– Na katechezę chodzisz?

– Tak – mruczę.

– Co ja mogę poradzić? Pomodlimy się. Sprawdzimy, jak reagujesz – mówi kurdupel. – Modlitwa diagnostyczna pozwala rozeznać.

A mnie przechodzi dreszcz, bo sobie myślę, co on będzie mi robił. Tata obiecał wprawdzie, że w razie czego zainterweniuje, ale jak on da sobie radę z tą nogą w gipsie?

– To tylko taki mały, próbny egzorcyzm, nie bój się – mówi znowu kurdupel, jakby wiedział, co ja myślę. – A test wody czy już może przechodziła?

A ja mam w oczach to, co tata opowiadał o tych egzorcyzmach, co je widział u tamtych drugich zboków – i zimno mi się robi, lecz nic nie mówię. Tylko pławienie czarownic mi się jeszcze przypomina – przecież robili kiedyś kobietom takie rzeczy.

– Ona jest nieśmiała, ale chętnie podda się wszelkim próbom, prawda, córeczko? – mówi tata.

A ja chcę go za to kopnąć, najlepiej w tę nogę w gipsie. Ale znowu tylko mruczę:

– Tak, tato. – No bo co mam powiedzieć?

– Bylebyście, ojcowie, dobrze sprawdzili, czy nie jest duchowo zagrożona. Bo to najważniejsze… – tata znowu wstawia ten swój bajer. – Codziennie zawierzam Matce Boskiej. Ale nie wiem, czy to wystarcza, żeby córkę ochronić.

Gwidon patrzy na niego z uznaniem, jakby tata nagle Amerykę

odkrył.

– Odpocznijcie, a my przygotujemy kaplicę. Bo była manifestacja i trochę bałaganu…

Czy oni sprzątają po każdym egzorcyzmie? Nieźle się tam musi kotłować, skoro teraz muszą robić jakieś specjalne porządki. Na wszelki wypadek uśmiechnęłam się, żeby wyszło na to, że jestem miłą i posłuszną dziewczyną, gotową poddać się tym ich gusłom.

Na jednej ze ścian wisiał pokaźny krzyż, a w kilku miejscach małe obrazki. Wyróżniał się Święty Jerzy siedzący na koniu i zmagający się ze smokiem. Potwór groźnie szczerzył zęby, koń rżał, a nieustraszony rycerz przebijał gada długą włócznią.

Gosia przypatrzyła się tej scenie i usiadła. Starała się zachować spokój. Widać jednak było, że się stresuje. Wstawała, to znów z powrotem zajmowała miejsce, rozglądając się z miną zdradzającą, że nie czuje się tu komfortowo.

Andrzej siedział spokojnie, przesuwając w palcach paciorki różańca, udając, że się modli.

Spędzili tak blisko godzinę w czymś w rodzaju poczekalni nieco podobnej do holu w Centrum Pomocy Duchowej księdza Kulepy. Nie zostawiał córki na dłużej samej, żeby się nie denerwowała – wyszedł tylko na chwilę do toalety. Kiedy po kilku minutach wrócił, przesłał jej uspokajający uśmiech i znowu wyjął różaniec.

W końcu brat Gwidon uchylił skrzypiące drzwi prowadzące do kaplicy.

– Zapraszam – powiedział.

Andrzej kiwnął głową, chwycił kule i chciał wejść do środka. Ale brat Gwidon przepuścił tylko dziewczynę, a Andrzeja zatrzymał.

– Najpierw sakrament pojednania… Pan poczeka, a potem poproszę – wyjaśnił.

– Ale córka dziś już była u spowiedzi – poinformował Andrzej. – Pojednała się z Bogiem. Przyjęła Pana Jezusa. W miarę możliwości codziennie to robimy.

– Chyba że tak – zgodził się Gwidon. – Eucharystia to podstawa. Nie miała przy tym manifestacji?

– Nie – zapewnił Andrzej.

Gwidon szerzej otworzył drzwi, Gosia ruszyła.

Andrzej pokuśtykał za nią. Rozejrzał się i od razu dostrzegł, że na środku kaplicy stoi rzucające się w oczy duże, ciężkie krzesło, a właściwie raczej fotel wyposażony w pokaźne poręcze. Czy to honorowe miejsce dla egzorcysty? – zadał sobie w myśli pytanie, bo czegoś takiego jeszcze nie widział. Reszta wyposażenia była standardowa: w głębi, pod oknem prosty ołtarz, na nim Pismo Święte i świecznik. Po bokach kilka ławek, na ścianach nad nimi kolejne kiczowate „święte obrazy”.

Gwidon wskazał Gosi stojący pośrodku fotel. Spojrzała na ojca, który zachęcająco kiwnął głową, więc usiadła. Oboje czuli, że przekraczają jakąś granicę, ale są zdecydowani iść dalej.

– Pomoże pan? – zapytał zakonnik.

– Tak, oczywiście. – Andrzej stanął obok córki, wyczekując na rozwój wydarzeń.

Gwidon otworzył niewielką skrzynkę koło ołtarza. Wydobył z niej kilka skórzanych pasów. Jeden zaczął zakładać dziewczynie na przedramię. Drugi podsunął Andrzejowi, który patrzył na to trochę niepewnie, zastanawiając się, do jakiego momentu może pozwalać na te działania, a kiedy – zgodnie z obietnicą daną córce – powinien zdecydowanie je zatrzymać. Gosia lekko się wzdrygnęła, ale siedziała posłusznie, dając się krępować. Nic nie mówiła.

Gwidon oplótł pasem jej przedramię, przytwierdzając do poręczy. Zaciągnął klamrę i zapiął. W ten sposób unieruchomił jej rękę. Kolejnym pasem przytwierdził jej łydkę do nogi od krzesła. Spojrzał pytająco na Andrzeja, który – chcąc nie chcąc – naśladował jego ruchy. Skrępował córce drugą rękę, a potem także nogę. Gwidon tymczasem wziął nieco szerszy pas, założył go na korpus dziewczyny, zacisnął i zapiął sprzączki.

– Aaa… – wyrwało się Gosi, bo Gwidon chyba zbyt mocno ją skrępował, poczuła ból. Po sprawdzeniu dłonią dystansu między pasem a ciałem dziewczyny zakonnik nieco poluźnił.

– Lepiej zabezpieczyć, bo gdyby się zaczęły manifestacje, to jej nie utrzymamy… – wyjaśnił. – Niektóre opętane to nam meble tak niszczą, że strach.

Podał Andrzejowi modlitewnik, w którym było kilka zakładek.

– Będzie pan czytał, jak powiem. Dobrze? – sięgnął po naczynie z wodą święconą i kropidło.

Gosia się skuliła.

– W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego… – Gwidon rozpoczął modlitwę.

Na koniec zakonnik szybko sporządził pisemny raport:

Przypadek: Małgorzata K. lat 15. Przybyła z ojcem. Matka nie żyje.

Objawy: ma koszmary senne, słyszy głosy, ktoś chodzi koło niej w nocy.

Podejrzenie: demoniczne nękanie i dręczenie.

Przyczyny: ?

Wywiad wykazał, że Małgorzata słuchała demonicznej muzyki i czytała Harry’ego Pottera. Jest możliwe, że przeklęła ją koleżanka.

Efekty: próbny egzorcyzm nie wykazał obecności złego ducha.

Brak reakcji na modlitwę, wodę święconą i krzyż przykładany do ciała.

Brat Gwidon zamknął notatnik. Był trochę rozczarowany, ale starał się tego po sobie nie pokazać.

– Może pan podziękować Bogu, że nic się nie dzieje – stwierdził.

Porozpinał klamry, uwolnił Gosię z krępujących ją pasów.

– Czy to pewne? – dopytywał Andrzej. – Bo tak się martwiłem. Te jej niepokoje…

– Nastolatki czasem tak mają… Dojrzewanie – stwierdził Gwidon. – Ważne, że korzysta z sakramentów i uczestniczy w katechezie. To daje osłonę.

Gosia z ulgą wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia.

– A czy nie należałoby tych modlitw powtórzyć? – zapytał Andrzej.

Gosia zamarła. Czy ojciec oszalał?

Gwidon, który właśnie chował pasy do skrzynki, zatrzymał się w pół kroku.

– Teraz?

– No nie… Może później… – rzucił Andrzej. – Ona jest bardzo zmęczona.

– Co pan ma na myśli? Że ojciec Gabriel zrobiłby to lepiej ode mnie? – W głosie zakonnika zabrzmiała nutka goryczy. Starał się pomóc, a facet nie docenia jego wysiłków. Jest jak zawsze – wszyscy wolą charyzmatycznego Gabriela!

– Nie, skądże. Chodzi mi o to, że diabeł bywa podstępny i bardzo chytry. Potrafi się ukryć… Trudno go zdemaskować. Słyszałem, że czasem dopiero za którymś razem są manifestacje, jak go egzorcysta porządnie przyciśnie i demon już nie ma innego wyjścia.

Gwidon się zastanowił.

– Co racja, to racja – powiedział po namyśle. – To był tylko mały, próbny egzorcyzm, bo taki mogę sprawować. Więc nie zawsze się od razu pokazuje… Rzeczywiście, może warto jutro powtórzyć, by nabrać pewności. Tylko czy dacie radę przyjechać rano?

– To dla mnie bardzo ważne, by nie zaniedbać tej sprawy. Ruszymy o świcie, kiedy jeszcze nie ma korków, i dotrzemy tu w dwie, trzy godziny. No, to czas już do domu, bo rano nie wstaniemy.

Gosia zaczęła rozumieć, do czego ojciec zmierza. Zgodnie z jego oczekiwaniem Gwidon pokręcił głową. Popatrzył ze współczuciem na wspartego na kulach Andrzeja.

– Zamęczy się pan… Nie ma sensu jechać po nocy. Możecie się przespać u nas. Zawsze jest jakaś wolna cela.

Gdyby Gwidon mógł czytać w myślach, usłyszałby entuzjastyczną odpowiedź: „Właśnie o to mi chodziło!” – którą wykrzyczałby Andrzej. Jednak głośno padło z jego ust tylko ostrożne:

– Nie chcemy robić kłopotu…

– To żaden kłopot. Chodźcie za mną – zadecydował Gwidon. – Coś trzeba by jeszcze zjeść. O tej porze w kuchni nikogo już nie ma, ale pewnie sami coś znajdziemy.

– Bóg zapłać… – powiedział Andrzej.

Poszli do wyjścia.

Refektarz okazał się obszernym pomieszczeniem, którego sufit przecinało efektowne ciemnobrązowe belkowanie. W oknach widać było witraże nadające wnętrzu tajemniczy klimat wzmocniony przez liczne obrazy. Przedstawiały sceny biblijne. W słabym świetle trudno było rozpoznać postaci, bo werniks poczerniał, podkreślając mroczny charakter malowideł.

Kolacja przebiegła w milczeniu. Gwidon wydobył z lodówki sporo różnych produktów, które rozłożył na stole, a sam poszedł po herbatę. Gosia ziewnęła, nawet nie zasłaniając ust. Była bardzo zmęczona. Andrzej przez chwilę rozważał, czy nie wypytać zakonnika o Annę, jednak coś mu mówiło, że lepiej nie okazywać nadmiernej ciekawości, by nie wzbudzić podejrzeń. Trzeba będzie samemu dyskretnie jej poszukać – pomyślał.

Gosia podskoczyła przed komputerem. Oczy jej się zaświeciły.

– Ona tu jest! – krzyknęła.

– Ciszej – poprosił, ale czuł, że wreszcie są na dobrej drodze. – Masz pewność?

– Nie, ale na pewno wiem, że niedawno tu była.

– Skąd?

– Weszłam do ich wewnętrznej sieci.

– Jak?

– Są na to sposoby… Ja już trochę umiem. A oni tu mają coś w rodzaju komputerowej kartoteki. Wynika z niej, że Anna pojawiła się trzy miesiące temu… Nie ma informacji, że wyjechała. Więc chyba dalej tu przebywa.

– A gdzie mieszka?

– Takich danych tu nie ma.

– Szkoda, ale i tak to nas bardzo posuwa do przodu. Tylko jak jej tu szukać?

Rozmowa odbywała się w pokoju, w którym umieścił ich Gwidon. Stały tu dwa niezbyt wygodne łóżka z szarymi kocami, wiadro, emaliowana miska i dzbanek z wodą. Na ścianie wisiał kolejny krzyż i na tym właściwie kończyło się wyposażenie. Nie mogli narzekać. To i tak niebywały sukces, że w ogóle się tu dostali.

Kiedy po kolacji zostali sami, Andrzej mocno objął Gosię i trzymał ją tak dłuższą chwilę. Wiedział, że bez pomocy córki byłoby mu o wiele trudniej.

– Nie wyobrażasz sobie, jak się bałam – wyszeptała.

– Domyślam się. Ale dzielna z ciebie dziewczyna.

– A zanim tam weszliśmy, ten świr jeszcze mnie o różne rzeczy wypytywał.

– Kiedy?

– Jak byłeś w łazience… Ściemniałam i wymyślałam… Takie objawy, o jakich czytaliśmy w zeszytach tego twojego starego egzorcysty. Że słyszę głosy, mam koszmary senne i tak dalej. Mnie się naprawdę coś takiego kiedyś przyśniło, więc nawet mówiłam bardzo przekonująco. No i ten kurdupel to kupił i wszystko to sobie notował. Szczególnie podnieciło go moje bredzenie o Harrym Potterze i jakimś przekleństwie koleżanki.

– Zrobiłaś to doskonale. Chociaż mogłaś mu trochę manifestacji zademonstrować… Bo był nieco zawiedziony. Tak się starał i nic.

– Żeby mnie jeszcze potraktował solą i olejem? Albo może przykuł do kaloryfera?

– Byłem cały czas w pogotowiu. Jutro będziesz miała okazję się zrehabilitować i pokazać mu, co potrafisz.

– Świetny pomysł! A może teraz ty mu powiesz, że sam też czujesz niepokoje, co? I dasz się przywiązać do tego fotela? Ja chętnie cię przypnę.

Andrzej nie chciał jednak grać opętanego. Zaczął się zastanawiać, jak wykorzystać fakt, że udało im się tu wniknąć, by spędzić noc. Trzeba działać… Podstawowe pytanie, na które jeszcze nie znali odpowiedzi, brzmiało: „Czy Anna na pewno wciąż tu jest?”. A jeśli tak, to gdzie i jak można nawiązać z nią kontakt?

To było wyzwanie, z którym miał się teraz zmierzyć.

Książka drukowana (dostawa InPost) w formatach e-pub i mobi w naszej księgarni internetowej 

Chcecie posłuchać? Audiobook jest dostępny w Audiotece