Książka drukowana (dostawa InPost) w formatach e-pub i mobi w naszej księgarni internetowej 

Chcecie posłuchać? Audiobook jest dostępny w Audiotece

 

Zanim pod wpływem własnej nieudolności i drapieżności sąsiadów upadła Pierwsza Rzeczpospolita, istniał we wsiach będących własnością Kościoła katolickiego tzw. przymus propinacyjny. Polegał on na obowiązku kupowania wódki przez chłopów tylko w karczmie należącej do proboszcza, zwykle dzierżawionej przez Żyda. Przymus ten, będący jednym z elementów systemu niewolnictwa na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej zwanego pańszczyzną, był przejęty przez Kościół z analogicznych praktyk w majątkach ziemiańskich i magnackich. Zapewniał dochód i był egzekwowany za pomocą kar cielesnych. Jak zaświadczają źródła z epoki, na drzwiach niektórych świątyń wisiały kije, bicze i kuny (rodzaj dybów) jako przestroga dla tych wiernych, którzy ośmieliliby się kupić tańszą wódkę poza księżowską gospodą. Minęły epoki i zabory, rewolucje i wojny, „cywilizacja płynie jak torpedowiec”, jak pisał Gałczyński, a zależność obywateli polskich od księżowskich dochodów nadal trwa. Cóż z tego, że już nikt nikogo nie bije, skoro możliwość wyboru, ta podstawa nowoczesnego społeczeństwa demokratycznego, jest nadal iluzoryczna.

„Usłyszeliśmy w parafii, że albo zapłacimy od razu 2,4 tys. złotych, albo pogrzebu nie będzie – płacze 80-letnia Gertruda Firchow, która w ciągu tygodnia straciła dwóch synów. W Wąbrzeźnie nie ma cmentarza komunalnego[podkreślenie – BS]. Są dwa parafialne – stary i nowy – którymi administruje ks. Jan Kalinowski, proboszcz parafii Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. I dyktuje twarde warunki. Zasiłek pogrzebowy z ZUS wynosi obecnie 4 tys. zł. Ksiądz za pogrzeb woła średnio ok. 2 tys. zł. Drugie tyle chowający zmarłych oddają zakładom pogrzebowym. Tyle że wąbrzeski proboszcz nie chce czekać, aż Zakład Ubezpieczeń Społecznych przeleje rodzinie pieniądze na konto”[1].

I druga historia: „Rodzina Orłowskich z Przerośla koło Suwałk pogrzebu mamy nie zapomni do końca życia. Była to podwójna tragedia, bo śmierci ukochanej osoby nie potrafił uszanować duchowny. Ksiądz, a zarazem właściciel cmentarza, zabronił grabarzom zasypać grób. Z powodu pieniędzy […]. «Nie miałem 1,4 tys. zł, żeby zapłacić z góry za pogrzeb, jak wyliczył proboszcz – żali się Adam. – Powiedziałem, że zapłacę, gdy dostanę pieniądze z zasiłku pogrzebowego z ZUS-u. Bardzo to rozzłościło księdza» – relacjonuje. Wstrząsające wydarzenia rozegrały się w dniu pogrzebu. Ksiądz, jak mówi rodzina, nie poświęcił ciała”[2].

To dwa drastyczne przykłady (a jest ich więcej) niczym nieskrępowanej władzy, ale jej istota nie wyraża się w takich i podobnych incydentach, ale w samej możliwości dyktowania warunków przez lokalnych proboszczów. Dla ludzi niemożność pochowania swoich bliskich na cmentarzu, gdzie leżą ich przodkowie, jest tragedią. Zawieszona i niewypowiedziana groźba, że na końcu i tak trzeba będzie przyjść do księdza z prośbą o pogrzeb (i zapłacić za to, ile zażąda), jest fundamentem jego władzy.

Według Najwyższej Izby Kontroli (jedyna do tej pory instytucja, która to badała) z łącznej liczby 15,5 tys. obecnie funkcjonujących obiektów cmentarnych tylko około 1880 to cmentarze komunalne – ledwie 12 proc. Największą część stanowią cmentarze wyznaniowe, tzw. parafialne. Rozmieszczenie cmentarzy komunalnych w poszczególnych regionach kraju, z uwagi na uwarunkowania historyczno-kulturowe, nie jest równomierne. Zdecydowanie najwięcej jest ich w województwach zachodniopomorskim, lubuskim oraz dolnośląskim, czyli na terenach, które w przeszłości zamieszkiwali protestanci (i zostały one skomunalizowane).

Co na to prawo? „Zarząd cmentarza wyznaniowego należącego przykładowo do Kościoła katolickiego nie może […] odmówić (pod karą aresztu lub grzywny) pochowania luteranina, muzułmanina lub nawet ateisty (ani jego osoby bliskiej), o ile gmina nie posiada cmentarza komunalnego. Taka sama kara grozi za brak zgody na odbycie na jedynym w gminie cmentarzu wyznaniowym obrządku pogrzebowego zgodnego z inną religią. Reguły te stanowią uszczegółowienie zasady wolności religijnej i braku dyskryminacji ze względu na wyznanie ustanowionej w art. 53 Konstytucji”[3]. To samo dotyczy wykupionego wcześniej miejsca na cmentarzu. Problem stanowi zarówno to, że wszystkie czynności pogrzebowe pozostają w gestii miejscowego proboszcza, jak i to, że może on odmówić odprawienia religijnego obrządku odprowadzenia zmarłego. Jak widać z przykładu pierwszego, zdarzają się sytuacje ekstremalne, w których prawny obowiązek pochówku jest naruszany bezkarnie, a ostatecznym mieczem Damoklesa nad żałobnikami jest ryzyko odmowy „posługi kapłańskiej” przy złożeniu nieboszczyka do grobu.

I teraz dochodzimy do istoty sprawy. To opłata, jaką trzeba wyasygnować na pogrzeb bliskiej osoby, odprowadzona do parafii. Jest ona zupełnie woluntarystyczna i zależy od widzimisię proboszcza. Jest opłatą dotykającą wszystkich obywateli, którzy nie mają wyboru (przypomnijmy – tylko 12 proc. cmentarzy w Polsce to cmentarze komunalne). Polacy są zdani na łaskę księży, spośród których część nie ma żadnych skrupułów w zdzieraniu opłat od obywateli. Opłat nigdzie nieewidencjonowanych, od których państwo nie pobiera podatków, bo Kościół jest z nich zwolniony; opłat nieprzedstawianych parafianom, bo księża na ogół nie pokazują ani dochodów, ani rozchodów z czynności religijnych wiernym swojej parafii. Nic dziwnego, że raz na jakiś czas dochodzi do skandali w tych sprawach, nie mówiąc już, że sam system z punktu widzenia państwa jest skandalem. Bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której państwo godzi się, żeby obok niego, w sposób niezależny istniał podmiot pobierający opłaty według uznania obciążające obywateli tego państwa i niemający żadnych zobowiązań (poza moralnymi) wobec tak obywateli, jak i tego państwa? Podmiot, dodajmy, mający osobowość prawną, połączony z polskim państwem umową o randze traktatu (konkordat). Władza księży Kościoła katolickiego, poza dużymi miastami i miejscowościami z cmentarzami komunalnymi, jest faktem, z którym najwyraźniej polskie państwo się pogodziło.

W codzienności polskiej prowincji Kościół ma swoje miejsce uświęcone tradycją i społecznym systemem, w którym życie ludzkie przebiega zarówno w rytmie nie tylko wydarzeń zupełnie świeckich, lecz także rytuałów religijnych. Wrosły one na trwałe w polską tożsamość i nie sposób przeprowadzić linii między tym, co wyrasta z osobistej potrzeby religijnej, a tym, co jest tylko odziedziczonym obyczajem. Nowoczesne państwo XXI wieku nie ma prawa zakazywać lub nakazywać wiary, ale ma obowiązek realnie chronić wolność tego osobistego wyboru. Odebranie Kościołowi uzurpowanej władzy jest możliwe tylko poprzez jawność finansową i podatkową. Ten postulat prowadzi nas oczywiście do podstaw prawnych, na których ufundowano relacje Kościoła katolickiego z polskim państwem. Do konkordatu, do praktyki, jaka w tym czasie wykształciła się na jego gruncie. Jakiś czas temu Instytut Spraw Publicznych opublikował raport na temat przestrzegania konkordatu[4]. Wynika z niego jasno, że wielokrotnie Kościół łamał zasadę leżącą u podstaw tego aktu prawnego – zobowiązania do poszanowania wzajemnej niezależności i autonomii – a użyteczność konkordatu dla państwa i obywatela w świetle praktyki postępowania Kościoła wydaje się coraz bardziej wątpliwa.

Z przyjściem do władzy PiS-u postulat rewizji konkordatu lub innej formy ograniczenia wszechwładzy księży i biskupów stał się jeszcze bardziej „teoretyczny”. PiS czerpie zyski polityczne z Kościoła, a Kościół umacnia swoją pozycję, wkraczając już jawnie w coraz to nowe obszary. Do tego obie strony wypracowały pewien opresyjny sposób demonstrowania tego dealu. Niech przykładem będzie spotkanie na Jasnej Górze pielgrzymki Rodziny Radia Maryja w lipcu 2018 roku. Wziął w niej udział premier i wielu konstytucyjnych ministrów. Przemówienie premiera (chciałoby się powiedzieć kazanie) było jawną propagandą polityczną, podczas której Mateusz Morawiecki porównywał podkopy pod Jasną Górą robione przez Szwedów w czasie oblężenia do podkopywania Polski przez – w domniemaniu – opozycję. Wtórował mu biskup Antoni Dydycz wspierający PiS w przejmowaniu sądów. Do tej pory politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz liczni księża i biskupi przyzwyczaili nas do tego typu imprez i dawania sobie nawzajem wyrazów poparcia, ale tym razem przekroczono wszelkie granice. Katolicki dziennikarz i publicysta Szymon Hołownia napisał potem w mediach społecznościowych, że jeśli Kościół wziął ślub z PiS-em, to musi się liczyć, że będzie owdowiały po następnych wyborach (lub jeszcze następnych). Ten proces, w którym Kościół bez żenady tworzy razem z partią rządzącą sojusz polityczny, spotykał się z ostrą krytyką ze strony nie tylko wierzących świeckich, lecz także księży (żeby wspomnieć tylko dominikanina Ludwika Wiśniewskiego). To jasne, że ten alians jest dla państwa problemem i zaciera jego świecki charakter. Ale to w długiej perspektywie większy problem dla Kościoła – postrzegany jako partyjny zapłaci za to cenę w postaci odwracania się od niego (nie tylko młodych) wiernych i przyspieszy sekularyzację społeczeństwa. Traktować więc należy to zjawisko raczej w kategoriach pokoleniowo-politycznych niż trwałej tendencji, mimo jego ewidentnej szkodliwości. Utrwalanie bowiem przez Kościół propagandy politycznej PiS-u, że kto nie popiera tego ugrupowania, nie jest tym samym Polakiem-katolikiem, to dorzucanie do pieca paliwa wzajemnych animozji i dzielenie społeczeństwa według kryteriów z gruntu fałszywych i o złych skutkach. Kościół ustami swoich hierarchów z jednej strony faryzejsko ubolewa nad „podziałami w naszej Ojczyźnie”, z drugiej te podziały podsyca (Rafał Matyja w swojej błyskotliwej analizie polskiej polityki pt. Wyjście awaryjne… starannie zupełnie pominął ten aspekt, opisując absurdy wojny polsko-polskiej dewastującej politykę i państwo). Kościół w tym psuciu ma swoje poczesne miejsce i nie zostanie mu to prędko zapomniane.

Narastający zrost w schemacie PiS–państwo–Kościół w końcu będzie musiał zostać przecięty. Dla wszystkich obserwujących te problemy (poza PiS-em i episkopatem połączonych transakcyjnie – pierwsi sprzedają, drudzy kupują) jest oczywiste, że państwo od lat ustępuje Kościołowi. I to nie tylko w wyniku rządów Jarosława Kaczyńskiego z tylnego fotela ani nie ze względu na umiłowanie przez prawicę imperium ojca Rydzyka. To ciąg zdarzeń i zaniechań znacznie wcześniejszych: umizgów postkomunistycznej lewicy do biskupów, doktryny PO, by nie iść na żaden konflikt z Kościołem, PSL-owskiego panicznego strachu przed proboszczami; ten stan trwa już bardzo długo. A Kościół systematycznie zwiększa swój nacisk na państwo – już wypowiedział kompromis aborcyjny, żąda prawnego zakazu in vitro, sprzeciwia się związkom partnerskim, promuje „klauzulę sumienia”, która jest jak bomba z czasowym zapalnikiem podłożona pod porządek prawny państwa. Im śmielej na górze, tym bezwzględniej na dole. Triumfujący Kościół w Polsce oznacza, że opłaty dla wiernych będą rosły, ku rozpaczy najbiedniejszych i obojętności państwa na takie opodatkowanie za „wybór sumienia i tradycji”. Bo na Franciszkowe ubóstwo sług bożych jako znaku rozpoznawczego chrześcijaństwa nie mamy co liczyć. Takie nowinki w polskim Kościele nie przechodzą.

Ale jest i druga strona medalu. To środowiska lewicowo-liberalne, stawiające postulaty obyczajowe w centrum problemów państwo–Kościół i mierzące świeckość państwa np. za pomocą możliwości zawierania małżeństw przez osoby homoseksualne. Opresyjność Kościoła w życiu publicznym przekłada się na radykalizację postulatów zdecydowanej mniejszości posługującej się językiem modernizacyjnym odniesionym do sfer obyczajowości. Sądzę, że tak ustawiony spór zapewnia dominację w społeczeństwie opinii prawicowo-kościelnych. Ewolucja postaw społecznych wobec praw osób homoseksualnych będzie zapewne postępować, ale miarą świeckiego państwa jest w pierwszym rzędzie zagwarantowanie obywatelowi swobody wyboru między życiem według nakazów religijnych a życiem poza nimi. Dotyczy to nie tylko pochówków i związanej z nimi przejrzystości finansów Kościoła, lecz także procedur in vitro, związków partnerskich i liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Wszystkie te kwestie mogą mieć o wiele szersze społeczne poparcie, gdy nie zostaną zepchnięte do getta lewicowych progresistów. Zaczyna się bowiem od podstawowych wolności – jeśli ich brakuje, to cała konstrukcja świeckiego państwa jest teoretyczna. Ale to wymaga przeformułowania postulatów wobec sytuacji, kiedy prawica wraz z Kościołem stworzyła kontekst, w którym np. związki partnerskie to problem homoseksualistów, a nie wielu tysięcy par heteroseksualnych niemogących korzystać z praw cywilnych obejmujących ich relacje.

PO w tej sprawie zachowuje się szczególnie niezrozumiale. Pomijam już fakt, że obciąża ją brak w polskim prawie związków partnerskich (na usprawiedliwienie przypomnę tylko, że koalicjantem PO był PSL, więc wybór albo związki partnerskie, albo koniec rządów był jak najbardziej realny). Jednak unikając sprzeciwu wobec praktyki politycznej Kościoła w Polsce, przecież i tak nie zdobędzie poklasku biskupów i księży, nawet cienia ich neutralności w sporze prowadzonym z PiS-em. Wystarczy przypomnieć gest ministra Bogdana Zdrojewskiego – dofinasowanie Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie sześciomilionową dotacją „na muzeum”. Nie pomogło to Platformie Obywatelskiej zwłaszcza w roku 2015. Obawa przed publicznym przyznaniem, że mamy problem z Kościołem instytucjonalnym w Polsce (przecież nie z samą religią), jest tak silna, że PO nie zauważa, jak powoli staje się milczącym żyrantem tego, co Kościół zaczyna robić obywatelom. Jak Polak ma myśleć z szacunkiem o swoim państwie, skoro na co dzień rozciąga się nad nim nieformalna, finansowa władza proboszcza, a do tego widzi pokorę i strach przed Kościołem w oczach liderów opozycji? (No przyznajmy, poza nowym wcieleniem SLD). Jak można skutecznie sprzeciwiać się polityce prawicy, nie uwzględniając jej strategicznego sojuszu z Kościołem? A na koniec, jak można nie chcieć uregulować ostatecznie dochodów Kościoła, które już dawno wymknęły się z jakichkolwiek ram racjonalności i przyzwoitości? Jest oczywiste, że trzeba to uregulować, i to przy realnym poparciu Polaków. W ramach konkordatu, a jak się nie da – to i bez niego.

Świeckie państwo nie jest mrzonką. Jest paląco aktualnym wymogiem polskiej racji stanu, datującej się od czasów osobistego sekretarza króla Zygmunta II Augusta, ostatniego Jagiellona na polskim tronie. Andrzej Frycz Modrzewski, bo to on był tym sekretarzem królewskim i publicystą politycznym, dobrze rozumiał, że żadne „królestwo”, żaden kraj nie może podlegać Kościołowi, który chce nim rządzić we wszystkich aspektach życia. To dlatego Zygmunt II August zasłynął powiedzeniem, które mogłoby być i dzisiaj mottem polityki państwa: „Nie jestem królem waszych sumień”. Od tego momentu minęło 500 lat. Może czas wreszcie spróbować?

Książka drukowana (dostawa InPost) w formatach e-pub i mobi w naszej księgarni internetowej 

Chcecie posłuchać? Audiobook jest dostępny w Audiotece

Przypisy do publikowanego fragmentu

[1] M. Oberlan, Proboszcz z Wąbrzeźna od soboty blokuje pogrzeb: ciało zmarłego wciąż leży w chłodni, „Nowości” (wydanie internetowe), 19 lutego 2015, <http://www.nowosci.com.pl/region/wabrzezno/a/proboszcz-z-wabrzezna-od-soboty-blokuje-pogrzeb-cialo-zmarlego-wciaz-lezy-w-chlodni,10852422/2/>.

[2]Skandal na pogrzebie: ksiądz nie pozwolił zasypać grobu, Wp.pl, 27 lutego 2013, <https://wiadomosci.wp.pl/skandal-na-pogrzebie-ksiadz-nie-pozwolil-zasypac-grobu-6031590842635393a>.

[3]Zasady chowania zmarłych w polskim systemie prawnym, E-prawnik.pl, 31 października 2013, <http://e-prawnik.pl/artykuly/prawo-administracyjne-1/zasady-chowania-zmarlych-w-polskim-systemie-prawnym.html>.

[4] P. Borecki, Respektowanie polskiego konkordatu z 1993 roku: wybrane problemy, Warszawa 2012.