Cała książka drukowana (dostawa InPost) w formatach e-pub i mobi w naszej księgarni internetowej 

Dostępna także w zestawie Wszystko o reprywatyzacji warszawskiej (“Ukradzione miasto”  Jana Śpiewaka oraz “Reprywatyzacja warszawska” Patryka Słowika)

 

Ola skończyła swoją opowieść. W mojej głowie układał się plan działania. Kilka dni przed referendum, w październiku 2013 r., w mediach społecznościowych rozeszła się informacja o wyburzeniu kamieniczki przy ulicy Podwale. „Ostatnie spojrzenie na kamieniczkę przy placu Zamkowym. Lada dzień runie pod kilofami, by ustąpić miejsca przeskalowanemu współczesnemu biurowcowi. Wszystko przy aprobacie służb konserwatorskich” – alarmowała strona Warszawski Barok. Informację udostępniono w sieci ponad 10 tysięcy razy. Kamienica, co ciekawe, nie miała zostać wyburzona, ale – wedle pozwolenia na budowę – rozbudowana i nadbudowana. W praktyce z całej kamienicy zostałaby dosłownie jedna oś. Do reszty doklejono by biurowiec, który formalnie stanowił właśnie rozbudowę kamienicy. Nowy budynek zapełniłby całą działkę od placu Zamkowego aż do ulicy Miodowej.

Wyburzana kamienica była kreacją konserwatorską z lat 70. ubiegłego stulecia. Jej wygląd ściśle nawiązywał do odbudowanych po wojnie budynków położonych wzdłuż ulicy Podwale. Kilka dni później cały teren został otoczony płotem. Maksymilian M., syn Macieja M., prezes spółki planującej biurowiec, na konferencji prasowej ogłosił początek robót na Starym Mieście. Biurowiec miał nosić nazwę „Plac Zamkowy: Business with heritage”, czyli w wolnym tłumaczeniu biznes z historycznym dziedzictwem. Możemy tylko przypuszczać, że angielska nazwa w zamyśle jej autorów nadawać miała splendoru całej inwestycji. Budowę szacowano na ponad 130 milionów złotych. Nie należała do najłatwiejszych. Dwa metry pod działką przebiegał tunel trasy W-Z łączący lewobrzeżną Warszawę z Pragą. Wymagało to zastosowania rozwiązań trudnych technicznie. Gra jednak była warta świeczki. Planowano, że obiekt będzie miał prawie 10 tysięcy metrów kwadratowych w najlepszej lokalizacji w kraju. Na konferencji prasowej wykonawca budynku nie krył satysfakcji ze zlecenia i podkreślał wyjątkowość przedsięwzięcia: „Mamy szczęście. Który architekt dostał możliwość zaprojektowania domu 80 metrów od Kolumny Zygmunta?”[1]. Historycy sztuki i społecznicy nie kryli oburzenia. „Nowy budynek naruszy koncepcję powojennej odbudowy Warszawy, której twórcy specjalnie pozostawili tu tę pustą działkę, by odsłonić perspektywy widokowe. Zgoda na jej zabudowę jest nieprawdopodobnym precedensem”[2] – protestował na zebraniu rady miasta varsavianista Tomasz Lec. Budynek silnie ingerował w krajobraz Starego Miasta. Gdyby powstał, zasłoniłby widok na Pałac Biskupów Krakowskich i na południową fasadę pałacu Branickich. Co więcej, miał być wyższy od kamienicy Johna, w której znajdowały się ruchome schody łączące tunel trasy W-Z z placem Zamkowym. Do tej pory to kamienica Johna, obok Zamku Królewskiego, była najbardziej wyrazistym elementem placu. Efekt? Przytłaczający. Wysoki, spadzisty dach kryty blachą oraz słabej jakości materiały wykończeniowe dopełniały wrażenia, że jest on tam wciśnięty na siłę tylko po to, by postawić budynek, który zmieści jak najwięcej powierzchni użytkowej. Każdy metr kwadratowy w tej lokalizacji kosztował fortunę. Na Krakowskim Przedmieściu ceny lokali usługowych wynoszą nawet 40 tysięcy złotych za metr. Projekt naruszał założenia powojennej odbudowy Starego Miasta autorstwa Jana Zachwatowicza. Ta część miasta była praktycznie zrównana z ziemią w czasie powstania warszawskiego. Już wtedy zastanawialiśmy się, jak to możliwe, by ktoś mógł reprywatyzować budynki całkowicie zburzone. Wiele wskazuje na to, że „zwrot” nieruchomości odbył się z rażącym naruszeniem prawa. Jednak wówczas nasza wiedza na temat procesu przejmowania nieruchomości przez spadkobierców przedwojennych właścicieli była praktycznie żadna. Wiedzieliśmy, że wszystko to, co się działo dookoła reprywatyzacji owych nieruchomości, wzbudza ogromne wątpliwości. Tymczasem opinia publiczna skupiała się na kwestiach architektonicznych i konserwatorskich. Projekt Zachwatowicza był kreacją konserwatorską. Nie chodziło o odbudowę Starego Miasta jeden do jednego, tak jak wyglądało ono w sierpniu 1939 r. Zachwatowicz inspirował się pracami Canaletta, nadwornego malarza króla Stanisława Augusta. Stare Miasto miało być nowoczesną dzielnicą oferującą swoim mieszkańcom współczesne wygody. Estetycznie miało nawiązywać do XVIII-wiecznych obrazów włoskiego mistrza. Właśnie ten ogromny trud odbudowy i koncepcję Jana Zachwatowicza doceniło UNESCO, wpisując warszawską Starówkę na listę światowego dziedzictwa. Na konferencji prasowej zwołanej przez Maksymiliana M. architekci próbowali rozwiać obawy krytyków inwestycji na placu Zamkowym. „Projekty szczegółowo konsultowaliśmy ze «wszystkimi świętymi»: specjalistami z UNESCO, architektami miasta, konserwatorem zabytków. Rozmiary budynku, jego proporcje, wysokości i szerokości elewacji – to wszystko nawiązuje do zabytkowych obiektów z najbliższego otoczenia. To będzie współczesny obiekt, który swoją wysokością i proporcjami wpisze się w historyczne otoczenie”[3] – zapewnił dziennikarzy szef firmy projektującej biurowiec. Mimo to swoimi słowami wywołał burzę – rzecz jasna o budynku można było powiedzieć wiele, ale nie to, że wpisywał się w otoczenie. Ale nie tylko dlatego zezłościł publikę.

Trzy dni później Polski Komitet ds. UNESCO w specjalnym oświadczeniu zdementował informacje inwestora. „W związku z doniesieniami prasowymi o konsultowaniu projektu budowy nowoczesnego biurowca przy ul. Podwale i ul. Senatorskiej ze specjalistami z UNESCO Polski Komitet ds. UNESCO pragnie oświadczyć, że takich konsultacji nie było”[4].

Dzień wcześniej widziałem się z Olą. Postanowiliśmy wypuścić informacje o rodzinnych powiązaniach między urzędnikiem wydającym decyzję a jednym z architektów. Fakt, że syn urzędniczki miał swój udział w projektowaniu budynku, oznaczał, że jego matka, wydając pozwolenie, złamała prawo. Był to rażący konflikt interesów. Wedle Kodeksu postępowania administracyjnego powinna była z tego postępowania się wyłączyć. W ten sposób pojawiła się szansa na cofnięcie pozwolenia na budowę, a co za tym idzie – na zmianę projektu architektonicznego. Chodziło nam głównie o jego przeprojektowanie w taki sposób, by faktycznie komponował się z otoczeniem. Spotkałem się wówczas z dziennikarzem śledczym, o którym wiedziałem, że nie będzie się bał napisać krytycznego tekstu o stołecznym ratuszu. Michał Majewski z tygodnika „Wprost” – bo o nim mowa – obiecał, że przyjrzy się sprawie i zadzwoni do rodziny Naperty. My postanowiliśmy nie czekać. Dzień po opublikowaniu komunikatu przez Polski Komitet ds. UNESCO zorganizowaliśmy na placu Zamkowym happening. Grała muzyka żałobna, płonęły znicze, a na płocie budowy wisiała klepsydra: „Warszawska Starówka na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO 1980–2013. RIP”. Wspomniany już Tomasz Lec tłumaczył właśnie dziennikarzom swoje obawy związane z inwestycją, gdy ktoś zaczął krzyczeć. Okazało się, że to adwokat, który miał kancelarię w kamienicy na Podwalu, tuż obok budowy. Zaczął nas besztać, że zatrzymujemy rozwój miasta, które nie jest żadnym skansenem. Mowa o znanym warszawskim mecenasie Michale T., aresztowanym dwa lata wcześniej razem z Gromosławem Czempińskim, eksszefem UOP-u, pod zarzutami korupcji przy prywatyzacji Stoenu i LOT-u. Syn mecenasa z kolei zasłynął jako podpalacz aut. Po tym, jak w lutym 2013 r. po raz kolejny podpalił pięć aut przy ulicy Oleandrów, trafił do aresztu. Sędzia nie zgodził się na jego uwolnienie. Ojciec ciężko przeżywał areszt syna. Na jednej z rozpraw głośno wyraził swój gniew na sędziego, wyrwał mu akta i rzucił nimi[5]. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że wkrótce trafię na ślady działalności mecenasa T. w ramach własnych śledztw dotyczących przejmowania warszawskich kamienic.

Tego samego dnia swoje oświadczenie wydał inwestor. Podkreślał, że budynek nie znajduje się w samej strefie ochronnej UNESCO, ale na jej granicy. Zrzucał jednak odpowiedzialność na stołecznego konserwatora zabytków, „który poinformował spółkę Senatorska Investment o prowadzeniu wszelkich niezbędnych konsultacji m.in. ze Społeczną Radą Kultury przy Prezydencie Warszawy, ze specjalistami UNESCO i varsavianistami”[6]. Dziennikarze udali się więc pod wskazany adres. Stołecznym konserwatorem zabytków był wówczas Piotr Brabander. Również on nie chciał brać odpowiedzialności za decyzje. Wytyczne i pozwolenie konserwatora na budowę biurowca w tym miejscu wydała jego poprzedniczka Ewa Nekanda-Trepka: „Wymiary planowanego budynku w żaden sposób nie zaburzają panoramy Warszawy. Trzeba pamiętać, że budynek znajduje się poza obszarem UNESCO. O resztę proszę pytać panią Nekandę”[7].

Rok wcześniej Ewa Nekanda-Trepka przestała pełnić funkcję stołecznego konserwatora zabytków. Hanna Gronkiewicz-Waltz uczyniła ją, bez konkursu, dyrektorem Muzeum Historii Warszawy. Dziennikarze zapytali ją więc o motywy swojej decyzji.

„Konsultacje z Paryżem [gdzie znajduje się siedziba UNESCO – przyp. J.Ś.] są rekomendowane tylko wtedy, gdy planowane prace mogą stworzyć zagrożenie dla chronionego obszaru. Po analizach stwierdziliśmy, że budynek nie będzie ingerował w wartości, dla których ten obszar został wpisany – dodaje. Nad projektem, jak informuje pełnomocnik, dyskutowała Społeczna Rada Ochrony Dziedzictwa Kulturowego. Jej opinia była pozytywna. W podobnym tonie wypowiedział się też rzeczoznawca Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego”[8].

Warto zaznaczyć, że konsultacje konserwatorskie trwały ponad dwa lata. Mimo to urząd nie znalazł czasu, by spytać UNESCO, czy projekt nie narusza zasad ochrony przewidzianych w umowie podpisanej przez Polskę. Zajrzałem do dokumentów, żeby zweryfikować prawdziwość słów byłej konserwator. W 2010 r. Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków opublikowało tzw. plan zarządzania Starym Miastem. W tym strategicznym dokumencie cały sporny teren znajduje się w strefie ochronnej wpisu historycznego centrum Warszawy na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na innych mapach granica biegła po linii fasady. W dokumencie przyjęto, że linia fasady chroni cały budynek. Co ciekawe, dokument opracowała sama Ewa Nekanda-Trepka. W 2011 r. przeprowadzono nawet w tej sprawie konsultacje społeczne. Plan zarządzania Starym Miastem przewidywał szeroki zakres ochrony Starówki. Strefa buforowa, w której obowiązywałyby obostrzenia budowlane chroniące panoramę Starego Miasta, objęła nawet Pragę-Północ. Nową zabudowę w strefie buforowej należało skonsultować z UNESCO i stołecznym konserwatorem.

Latem 2010 r. zaczęła się dyskusja o budowie pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Władze Warszawy stanowczo się budowie sprzeciwiały. Argumenty Hannie Gronkiewicz-Waltz dostarczyło Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków. Ewa Nekanda-Trepka opublikowała specjalne stanowisko. Powoływała się na to, że Pałac Namiestnikowski stanowi „ważny element Traktu Królewskiego uznanego na mocy zarządzenia Prezydenta RP […] za pomnik historii[9]”. Sama prezydent Warszawy w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” dodała, że „w rejonie Krakowskiego Przedmieścia nie ma miejsca na obelisk czy pomnik. I nie chodzi tu o ofiary [smoleńskiej tragedii – przyp. J.Ś.]. To teren zabytkowy, w otulinie Starówki wpisanej na listę UNESCO ostatni pomnik powstał w latach 80”[10]. Dziennikarze chwalili ją wtedy za to, że prezydent „wyciągnęła wnioski z wcześniejszych bezskutecznych interwencji komisarzy UNESCO dotyczących m.in. budowy parku fontann na skwerze im. I Dywizji Pancernej. Park powstaje, za co możemy być skreśleni z listy UNESCO”[11]. Wszyscy w ratuszu wiedzieli, że teren podlega szczególnej ochronie – do czasu, aż Maciej M. razem z synem nie postanowili wybudować tam biurowca.

Po weekendzie tygodnik „Wprost” ujawnił rodzinne związki łączące inwestora i naczelnika wydziału architektury dla dzielnicy Śródmieście[12]. Poza kontrowersjami natury konserwatorskiej wątpliwości budził sam sposób wydania pozwolenia na budowę. Internet szybko podchwycił temat i ochrzcił inwestycję realizacją programu mieszkaniowego Platformy Obywatelskiej „Rodzina na swoim”. Hanna Gronkiewicz-Waltz zaczęła się bronić. Zdegradowała Jolantę Naperty i wstrzymała budowę. Inwestor odwołał się do wyższej instancji. Sprawa trafiła do wojewody mazowieckiego Jacka Kozłowskiego, który wydał pozwolenie na kontynuowanie prac. Wojewoda stwierdził, że prawo zostało złamane, ale nie na tyle, by miało to blokować budowę. Opozycja żądała wyjaśnień. Zwołano nadzwyczajną sesję Rady Dzielnicy Śródmieście. Burmistrz Wojciech Bartelski stanął w obronie podwładnej. Podkreślił, że projekt biurowca konsultowano z Narodowym Instytutem Dziedzictwa oraz ze Społeczną Radą Ochrony Dziedzictwa Kulturowego. NID był specjalną agendą ministerstwa kultury, która miała nadzorować pracę wszystkich konserwatorów w kraju i koordynować wysiłki na rzecz ochrony zabytków. Na sesji burmistrz ujawnił, że wraz z działką na Podwalu miasto oddało w prywatne ręce również fragment tunelu trasy W-Z. Wiadomość nas zszokowała. Trasę oddano do użytku w roku 1949. Jak na owe czasy była wielkim osiągnięciem architektonicznym i urbanistycznym. Zaprojektował ją słynny powstaniec warszawski Stanisław Jankowski ps. „Agaton”. Jak to możliwe, że trasa wybudowana po wojnie została oddana w prywatne ręce? I to człowiekowi, który skupował roszczenia od przedwojennych spadkobierców? Burmistrz Bartelski, jak gdyby nigdy nic, tłumaczył, że przejazd jest samowolą budowlaną. Nie ma go w żadnej ewidencji. W tej sytuacji należało go oddać razem z działką, bo w polskim prawie nie ma instytucji własności warstwowej. Jeśli posiadasz dom na powierzchni, to twoją własnością jest również to, co znajduje się poniżej. I vice versa. Wedle stanowiska ratusza reprywatyzacji nie podlegały tylko drogi publiczne i cmentarze. Było to minimum potrzebne do zapewnienia funkcjonowania miasta. Ratusz zamiast udowodnić, że tunel istnieje, i tym samym zablokować zwrot nieruchomości, postanowił po prostu tunel oddać. W księdze wieczystej zapisano, że Maciej M. zgadza się oddać trasę w bezpłatne użytkowanie miastu. W pierwszej wersji aktu notarialnego podpisanego z biznesmenem miejscy urzędnicy tego nie zastrzegli. Oznaczało to, że Maciej M. mógł w każdej chwili zamknąć tunel albo zacząć pobierać opłaty za korzystanie z niego. Prawo miasta do użytkowania przejazdu wpisano do księgi wieczystej, dopiero gdy podnieśliśmy wrzawę!

A tak brzmi wypis z księgi wieczystej: „Ustanowione nieodpłatnie i na czas nieoznaczony użytkowanie polegające na uprawnieniu użytkownika do korzystania z części podziemnej nieruchomości stanowiącej obiekt tunelu trasy W-Z i wybudowanych tam urządzeń, w szczególności do ich utrzymania, konserwacji, remontów, modernizacji, przebudowy i rozbudowy drogi oraz tunelu oraz usuwania awarii i zagrożeń w korzystaniu, poprzez wstęp na nieruchomość na poziomie al. Solidarności i w obszarze tunelu trasy W-Z. Opisane działania nie będą zakłócać wykonywania praw właściciela, a użytkownik uprawniony będzie do dostępu do stropu tunelu trasy W-Z od powierzchni nieruchomości tylko przed wybudowaniem budynku, który zostanie posadowiony na konstrukcji tunelu trasy W-Z” [13].

Jedna czwarta tunelu znajduje się obecnie w rękach prywatnych. Opisana sytuacja wydała mi się podobna do procesu reprywatyzacji ogrodu jordanowskiego na Powiślu, który w tajemniczych okolicznościach ogrodem być przestał. W wypadku trasy W-Z teren także pełnił funkcję publiczną, a jego status ulegał dziwacznym przekształceniom. Ten mechanizm powtarza się przy próbie przejęcia działki, na której położone było gimnazjum przy ulicy Twardej. Władze wpierw likwidują szkołę, a potem przystępują do reprywatyzacji.

Linia obrony w sprawie budynku przy ul. Senatorskiej przyjęta przez ratusz wzbudziła sprzeciw w środowisku konserwatorów zabytków i historyków sztuki. Głos zabrali sami członkowie Społecznej Rady, na których powoływali się Bartelski i Nekanda-Trepka. Okazało się, że już w roku 2011 Społeczna Rada Ochrony Dziedzictwa Kulturowego negatywnie zaopiniowała projekt biurowca. „Niestety, konserwator nie słuchał opinii ekspertów” – powiedział stacji TVN Warszawa prezes warszawskiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Michał Krasucki[14]. Milczenie przerwało również ministerstwo kultury. Dwa tygodnie po naszym happeningu głos zabrał wiceszef tego resortu i zarazem generalny konserwator zabytków Piotr Żuchowski. Na zwołanej konferencji ujawnił, że owszem, stołeczny konserwator konsultował się z ministerstwem, ale jego opinia była negatywna. „Autorka opracowania Katarzyna Piotrowska-Nosek, reprezentująca NID[15], napisała już na wstępie, że miejsce przyszłej inwestycji przylega do obszaru UNESCO i podlega ochronie. Stołeczny konserwator zobowiązał się skonsultować swoją decyzję z konserwatorem generalnym. Stało się jednak inaczej”[16] – powiedział minister Żuchowski. Dlaczego Ewa Nekanda-Trepka nie zastosowała się do wytycznych z dokumentów, które sama opracowywała? Tego nie wiemy. Wiemy jedynie, że minister nie domagał się wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec Nekandy-Trepki.

Zarówno Ewa Nekanda-Trepka, jak i burmistrz Śródmieścia powoływali się na uzgodnienia, które istniały, ale były negatywne. Dla wszystkich poza burmistrzem i stołecznym konserwatorem było jasne, że decydujący głos powinna mieć w tej sprawie agenda ONZ-u. Wiceminister kultury oficjalnie poprosił UNESCO o wydanie opinii na temat projektu. Nie miał wyjścia – międzynarodowi eksperci już zapowiedzieli, że przeprowadzą kontrolę. W grudniu 2013 r. do Warszawy przyjechała misja z Paryża.

Hanna Gronkiewicz-Waltz, również działająca pod naciskiem mediów, zleciła kontrolę wydawania pozwolenia na budowę. Jej wyniki były druzgocące. Urząd Dzielnicy Śródmieście dopuścił się kilkudziesięciu poważnych błędów formalnych. Decyzję podjęto z rażącym naruszeniem prawa. Wyglądało na to, że urzędnicy chcieli wydawać pozwolenie jak najszybciej i na jak największy budynek. Biurowiec, zdaniem kontrolerów, był aż o połowę za duży niż na to pozwalały przepisy[17]. Urzędnicy przyjęli błędny wskaźnik zabudowy dla inwestycji, którego nie uzasadniała skala zabudowy sąsiadujących budynków. Dookoła stały przede wszystkim barokowe pałace polskiej arystokracji i niewielkie kamienice. Ratusz przyjął wskaźnik jak dla centrum biurowego, a nie dla Starego Miasta. Zresztą specjalnie się z tym nie krył. W uzasadnieniu pozwolenia na budowę napisano wprost: „Biorąc pod uwagę szczególne walory ekonomiczne analizowanego terenu współczynnik określający stosunek powierzchni zabudowy do powierzchni terenu inwestycji przyjęto w wielkości maksimum 0,86”. Oznaczało to, że prawie całą działkę można było zabudować. Tymczasem wedle analiz niezależnych rzeczoznawców możliwa była zabudowa jedynie jej połowy. Jedynym argumentem za tak korzystnym rozwiązaniem dla dewelopera okazały się „szczególne walory ekonomiczne” nieruchomości! Urzędnicy, opłacani z naszych podatków, kierowali się nie przepisami prawa, ale interesem ekonomicznym inwestora.

W marcu 2014 r. opublikowano raport misji UNESCO. Eksperci nie mieli wątpliwości, że zgodnie z umowami międzynarodowymi Polska powinna była skonsultować projekt biurowca z Paryżem. Skrytykowano zastosowane materiały, wysokość i kolor dachu, kąt jego nachylenia oraz wygląd fasady. UNESCO zaleciło zmianę projektu budynku. Przytoczę fragment opinii tego gremium, opinii dla strony polskiej druzgocącej: „Plany oraz wizualizacje ukazują, że szerokość i wysokość elewacji zatwierdzonego projektu jest potężna w porównaniu z szeregiem skromnych budynków po stronie północno-zachodniej […]. Ponadto jego potężne rozmiary będą konkurować z kamienicą Johna […]. W celu zintegrowania nowego budynku z jego miejskim otoczeniem wskazane by było zmniejszenie wysokości (nie liczby) jego kondygnacji oraz zachowanie autentycznej części elewacji przy ul. Podwale 1 zamiast zachowania tylko jednej osi. Jak ukazują plany, nowy budynek w silny sposób oddziałuje wizualnie na miejsce światowego dziedzictwa oraz – jako że wprowadza duże przestrzenie biurowe w sąsiedztwo placu Zamkowego – wywiera znaczny wpływ na społeczną i kulturową scenerię miejsca. Konkuruje on z zabytkowymi budynkami po obu jego stronach, negatywnie wpływa na miejsce światowego dziedzictwa i zagraża jego wyjątkowej uniwersalnej wartości. Nie jest jeszcze zbyt późno na ingerencję w niektóre istotne elementy budynku w celu zmniejszenia negatywnego oddziaływania proponowanej zabudowy. Nawet jeśli elementy te nie są szkodliwe pod innym względem, to niekorzystnie wpływają one na ogólne wrażenie wizualne placu Zamkowego (i domów sąsiadujących z nowym budynkiem). Pierwszym z istotnych elementów jest techniczna konstrukcja elewacji i związany z tym jej wygląd. Drugi element to rozmiar dachu nowej budowli. Oba te elementy mają znaczny wpływ na późniejszy widok tego budynku od strony placu Zamkowego. Jeżeli prace nad zmianą planu rozpoczną się natychmiast i będą one systematycznie monitorowane, wówczas możliwa będzie modyfikacja obu tych elementów bez opóźnienia realizacji inwestycji. Jeśli chodzi o elewacje, to konstrukcja lekka z elementami nienośnymi (lub panelami systemowymi) zupełnie nie przystaje do sąsiadujących budynków. Nie ma ona żadnego związku z tą lokalizacją i równie dobrze mogłaby zostać wzniesiona gdziekolwiek. Nie pasuje ona do istniejących budynków w jej otoczeniu. Nawet po otynkowaniu paneli elewacja będzie wyglądała osobliwie i wyróżniała się, przyciągając w ten sposób nadmierną uwagę, która nie współgra ze statusem zwykłego prywatnego budynku komercyjnego. Należy zatem zmienić projekt elewacji na otynkowaną jednolitą ścianę murowaną. Nowy budynek pretenduje do statusu «bliźniaka» kamienicy Johna. Jednakże aspiracji tych nie da się uzasadnić ani z historycznego punktu widzenia, ani też biorąc pod uwagę obecne znaczenie obiektu. Przede wszystkim budynek ten stanowi część szeregu skromnych domów przy ul. Podwale, powinien on zatem wkomponować się w ten kontekst i jego skalę. Jednakże jego integrację utrudniają dachy, które są zbyt duże i wizualnie zbyt ciężkie, aby wpasować się w tę konkretną sytuację urbanistyczną. Aby umożliwić ich integrację z otoczeniem, należy ponownie rozważyć dwa parametry: wysokość i nachylenie dachu. Należy znacznie obniżyć maksymalną wysokość o co najmniej dwa metry. Kąt nachylenia dachów powinien zostać zmniejszony, z planowanych 49 stopni do maksymalnie 40 stopni”[18].

Pozwolenie było jednak prawomocne, środki nacisku na Macieja M. oraz jego syna – ograniczone. Ratusz w rozmowach nie poparł dokładnych wytycznych UNESCO. Spółka zdecydowała się obniżyć dach o jedynie… 30 centymetrów. Podsumowując, biurowiec na placu Zamkowym postawiono na gruncie, który nigdy nie powinien zostać sprywatyzowany. Przebiegała pod nim droga publiczna. Jedyne, na co mógł liczyć Maciej M., zakładając, że roszczenia do gruntu zdobył legalnie, było odszkodowanie. Zamiast odszkodowania dostał działkę i zgodę władz Warszawy na postawienie na niej biurowca, który „negatywnie wpływa na miejsce światowego dziedzictwa i zagraża jego wyjątkowej uniwersalnej wartości”.

Ratusz nie posłuchał opinii ani ministerstwa kultury, ani Społecznej Rady Ochrony Zabytków. Złamano międzynarodowe porozumienie, które wiązało się z ochroną strefy UNESCO. Warszawski konserwator nie skonsultował się z organizacją, mimo że sam we własnych dokumentach uznał tę część Starego Miasta za element strefy chronionej. Wcześniej, żeby zablokować budowę pomnika katastrofy smoleńskiej, używano argumentu o wyjątkowych walorach zabytkowych Traktu Królewskiego. Zupełnie inne podejście urzędnicy okazali w stosunku do planowanego biurowca przy placu Zamkowym. Pozwolenie na budowę wydano z rażącym naruszeniem przepisów prawa, a osoba, która się tego dopuściła, była matką jednego z architektów obiektu. A wszystko z maksymalną korzyścią dla inwestora. W takich to okolicznościach wybudowano pierwszy budynek na Starym Mieście po upadku komunizmu.

Cała książka drukowana (dostawa InPost) w formatach e-pub i mobi w naszej księgarni internetowej 

Dostępna także w zestawie Wszystko o reprywatyzacji warszawskiej (“Ukradzione miasto”  Jana Śpiewaka oraz “Reprywatyzacja warszawska” Patryka Słowika)

Przypisy do opublikowanego fragmentu

[1] T. Urzykowski, Zbudują biurowiec przy pl. Zamkowym, „Gazeta Stołeczna”, 24 października 2013.

[2] Tamże.

[3] Tamże.

[4] Nie było konsultacji z ekspertami UNESCO w sprawie budowy biurowca przy ul. Podwale i ul. Senatorskiej w Warszawie, <http://www.unesco.pl/article/1/nie-bylo-konsultacji-z-ekspertami-unesco-w-sprawie-budowy-biurowca-przy-ul-senatorskiej-w-warszawie/>.

[5] A. Garaj, Atak furii ojca podpalacza. Znany adwokat awanturował się w sądzie, „Fakt”, 5 marca 2013.

[6] UNESCO zaniepokojone biurowcem przy starówce, TVN Warszawa, 29 października 2013.

[7] Konserwator o biurowcu przy pl. Zamkowym: Nie zaburza panoramy, TVN Warszawa, 29 października 2013.

[8] Biurowiec przy starówce tuż za strefą UNESCO. „Konsultacje niewymagane”, TVN Warszawa, 31 października 2013.

[9] Pismo Stołecznego Konserwatora Zabytków skierowane do Szefa Kancelarii Prezydenta RP, 14 lipca 2010.

[10] B. Suchy, D. Hajok, Miasto żywe czy w formalinie?, „Gazeta Wyborcza”, 13 września 2010.

[11] Tamże.

[12] M. Majewski, Jak mama synowi biurowiec zaakceptowała, „Wprost”, 3 listopada 2013.

[13] Księga wieczysta budynku, WA4M/172744/8.

[14] Obrońcy zabytków bronią urzędniczki: „Szuka się kozłów ofiarnych”, TVN Warszawa, 15 listopada 2013.

[15] Narodowy Instytut Dziedzictwa – agenda Ministerstwa Kultury zajmująca się zabytkami.

[16] T. Urzykowski, Stop dla biurowca, „Gazeta Stołeczna”, 16 listopada 2013.

[17] Wystąpienie pokontrolne dotyczące prawidłowości wydania decyzji urbanistycznych i architektoniczno-budowlanych dla inwestycji przy Podwale 1, 2 września 2014.

[18] Raport z misji doradczej ICOMOS w Historycznym Centrum Warszawy, 30 stycznia 2014. Poprawienie pisowni – red.